Trzy aktorki i upiorna lalka. Opowieść o poniżaniu i zastraszaniu. O wyższości i rządzeniu. O pragnieniu wolności. Gra rolami. Zabawa w teatr, która nagle staje się rzeczywistością. Dużo gorszą, niż można było to sobie wyobrazić. Na afiszu Teatru Miejskiego w Gliwicach goszczą intrygujące „Pokojówki” Jeana Geneta.
Zabarwiona na czerwono, klaustrofobiczna, duszna przestrzeń. Zabarwiona ubraniami łaskawej pani w tym kolorze i reflektorami jarzącymi się na czerwono. Nieprzypadkowo jest to kolor czerwony, bo to kolor krwi. Sygnalizuje się, że tu może dojść do zabójstwa. Kipi w tej symbolicznej przestrzeni od złych emocji, niecnych knowań, prób sił. Potencjalność mordu wisi w powietrzu od samego początku. Dokonuje się on w wypreparowanym z tej przestrzeni laboratoryjnym kręgu, który przywodzi też na myśl scenę oświetloną okrągłym reflektorem. Bo w tym spektaklu nieustannie jest mowa o grze, zabawie, wchodzeniu w rolę i wychodzeniu z niej.
Dwie służące, dwie siostry, a może kochanki, bo taki trop też jest możliwy – Claire i Solange – pod nieobecność pani w wolnym czasie „bawią się” w odgrywanie ról. W swoim nieciekawym, pełnym znoju życiu też postanawiają się zabawić, ale nie jest to zabawa niewinna. Kreują rzeczywistość i pociągają za sznurki, lalkami są ich bogata pani i jej kochanek. Zemsta jest zaplanowana, ale są w tym planie dziury, które z czasem burzą pewność służących. Plan rozsypuje się jak domek z kart, bo wymysł a życie to dwie różne sprawy, które niekoniecznie muszą się zazębiać, a właściwie najczęściej się rozmijają. Pani – tu właśnie ukazana w formie lalki animowanej przez trzecią aktorkę – staje się realnym zagrożeniem. Cenę za marzenia o lepszym życiu ponosi też ktoś jeszcze.
„Pokojówki” Geneta w Teatrze Miejskim w Gliwicach są esencją – znakomitej literatury, której sens się nie zestarzał, dobrego aktorstwa, które uwodzi odbiorcę przez ponad godzinę i pomysłowej, choć skromnej inscenizacji, w której – co bardzo rzadkie – dorosły widz może obserwować animowaną z wprawą i pewną ręką ową dziwną lalkę przez Igę Bancewicz (gościnnie). Pani jest tu nieco zniekształcona, pokraczna, groteskowa, ale też trochę groźna, nieprzenikniona. Umiejętnie rozczytuje gesty, miny, ruchy, słowa swoich służących. Ich ekspresyjne, emocjonalne i przekonujące portrety kreślą Antonina Federowicz jako Claire i Aleksandra Maj w roli Solange. Zapewne są to dla aktorek role wyczerpujące fizycznie i psychicznie, ale jakże satysfakcjonujące, nieoczywiste, pozwalające na liczne przemiany na oczach widzów.
Reżyser Jerzy Jan Połoński umiejętnie prowadzi aktorki, które z powodzeniem wcielają się w bohaterki szamoczące się między obowiązkiem a buntem, przywiązaniem a wyzwoleniem, miłością a nienawiścią, dobrem a złem. Mocno wybrzmiewa zarówno temat zniewolenia służby wobec silniejszego, bo majętnego pana, jak i problematyka skłonności do popełnienia zbrodniczego czynu, którą – jak się zdaje – posiada każdy człowiek, tylko nie zawsze musi (może, chce, potrafi) jej użyć. „Pokojówki” są też spektaklem o prowadzeniu gry – ze sobą, z własnymi wyobrażeniami, z innymi, ze światem. I o tym, że w tej grze można się czasem zupełnie zatracić.
Marta Odziomek
Gazeta Wyborcza Katowice