Romeo i Julia – dzieło Szekspira o podziałach. Dzieli dwa zwaśnione rody, rozdziela rodziców z dziećmi i w końcu samych odbiorców, z których jedni kładą je na półkę ulubionych dzieł, a inni nie podparli by nim kiwającego się krzesła… Sztuka, która obrosła kodami kulturowymi, pozostawiając piętno na setkach opisanych lub pokazanych historii ma kolejną swoją odsłonę, tym razem w Gliwicach. I ta, jestem przekonana, znowu podzieli publiczność. Oj, jak mnie to cieszy.
Fajnie, gdy jest fajnie. Gdy sztuka jest ładna, poprawna i dosłowna. Gdy płasko leży niczym rysunek 2D ilustrujący opowiedzianą historię. Gdy jest łatwa i oczywista w odbiorze. Co z tego, jeśli nawet trochę nudna – taka sztuka nie wymaga wysiłku, jaki wiąże się z próbą znalezienia własnych interpretacji i odczytów, szukania drugiego czy trzeciego dna. Odczytywania zamysłu reżysera.
Romeo i Julia z Gliwic taka nie jest. Nie jest fajna – letnia, miła w dotyku, słodko romantyczna. A jednak, uwierzcie mi, to dokładnie ta historia, którą znacie z kart szekspirowskiego dramatu. I, owszem, ładna wizualnie dla każdego, kto ukochał sobie prostotę i przejrzystość.
Nie pierwszy to raz, kiedy reżyser grzebie w klasycznym temacie, szukając jego współczesnych konotacji. Zgrzeszę w tym miejscu przywołując jakże popularną uwspółcześnioną wersję Romea i Julii w reżyserii Baza Luhrmanna, w której w role główne wcielili się Leonardo DiCaprio i Claire Danes, i w której historia rozgrywała się na tle walki gangów. Od nich wysnuć można skojarzenie z właściwymi Italii familiami mafijnymi, a i w tej sztuce waśnie mają swoje zarzewie w czymś, co Wiochom jest najbliższe…
Reżyser tym razem zabawił się nieco konwencją, pokazując znacznie mocniejszą i starszą niż w pierwowzorze Julię oraz, nieco mniej męskiego Romea. Czyżby to był ukłon w stronę kobiet, które w ostatnich latach tak uporczywie walczą o zmianę wizerunku opartego o stereotyp „słabej płci”? Ta Julia jest jak dzika kotka w klatce, która tylko czeka na to, aż ktoś uchyli drzwi więzienia. Gdy Romeo to czyni, wyzwala ją. I wyzwala kobietę.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym spektaklu kilka kreacji. Oprócz tytułowych, granych przez Karolinę Burek i Mariusza Galilejczyka, polecam zwrócić uwagę na Aleksandrę Maj (Martę), Karola Kadłubca (Benvolio), Macieja Piasnego (Tybalta) i Igora Kujawskiego (Capuletti).
Z opisu Teatru Miejskiego:
Spektakl Krzysztofa Rekowskiego na podstawie „Romea i Julii’’, jednego z najsłynniejszych dramatów Williama Szekspira to niepokojąca opowieść o uczuciu pojawiającym się w skłóconym, pełnym nienawiści i konfliktów świecie, w którym łatwo jest stracić kontrolę nad wydarzeniami. Miłosne wyznania uwikłane w szorstką rzeczywistość nie mogą pozostać niewinne i prowokują akcję angażującą całą społeczność.
Polecam!
Adriana Urgacz-Kuźniak
źródło nr 5 (15) maj 2018,
Prestiż, magazyn gliwicki