„Dwunastu gniewnych ludzi” w reżyserii Adama Sajnuka nie jest spektaklem politycznym. Nie jest, choć przecież mógłby być – tego też pewnie, obserwując dzisiejszą debatę nad stanem praworządności i sprawiedliwości w Polsce, mógłby oczekiwać widz, wchodząc na salę teatralną. Twórcy jednak nie decydują się na taki krok, stronią od doraźnych, politycznych komentarzy, kierują się raczej w stronę bezpiecznej, acz uniwersalnej refleksji nad sprawiedliwością i zaufaniem obywateli wobec instytucji oraz urzędników państwowych.
Czy można być pewnym winy oskarżonego, wydając na niego wyrok? Czy da się przy tym mieć silne przekonanie o własnej nieomylności? Te dwa pytania zdają się determinować refleksję prowadzoną w „Dwunastu gniewnych ludziach”, choć podejmowane są na tyle szeroko, że nie odnoszą się wyłącznie do prawnych kazusów i sądowych realiów. Sajnuka interesuje bardziej to, co moglibyśmy umownie nazwać psychologią i filozofią orzecznictwa – kwestie związane z poczuciem odpowiedzialności za oskarżonego, poczucie sprawiedliwości i obowiązku bycia niechybnym, pewnym podejmowanych decyzji. To, co staje się punktem wyjścia przedstawienia, to niepewność jednego z członków ławy przysięgłych wobec winy mężczyzny oskarżonego o zamordowanie ojca – nie mając całkowitego przekonania o słuszności stawianych mu zarzutów, jeden z przedstawicieli nieobecnej w Polsce instytucji sądowniczej uniemożliwia pozostałym obradującym podjęcie jednomyślnego wyroku. Wprawdzie początkowo wspomniana wątpliwość wzbudza u pozostałych członków rady oburzenie i niekryte pretensje, jednak z czasem przenosi się ona na pozostałych obradujących.
Dobrze się ogląda „Dwunastu gniewnych ludzi”. Z wielu powodów. Po pierwsze, to naprawdę ładnie zrealizowany spektakl – mówię w tym wypadku o jego warstwie wizualnej. Choć na scenie nie dzieje się za wiele, aktorzy pozostają raczej statyczni, a sama scenografia wydaje się bardzo surowa (poza dwunastoma krzesłami, sektorem przeznaczonym dla widzów i schodami, które przecinają horyzontalnie przestrzeń, niczego więcej na scenie nie uświadczymy), to samo przedstawienie intryguje – przede wszystkim przez kompozycyjne i obrazowe myślenie o scenie. Choć to może dalekie skojarzenie, jednak w wielu momentach inscenizacja Sajnuka przywodziła mi na myśl „Makbeta” Agaty Dudy-Gracz z wrocławskiego Capitolu: głównie za sprawą umiejętnego, świadomego oraz plastycznego organizowania i planowania przestrzeni. Wprawdzie przez większość pokazu aktorzy zasiadają przy quasi-stole (który w pewnym momencie przechodzi we wspomniane schody), jednak, gdy od niego odchodzą, zdają się zachowywać i poruszać jak jeden organizm – świadomie, zbiorowo, wspólnotowo. Tak jak ława przysięgłych musi dojść do jednogłośnego wniosku, by móc wydać jakikolwiek wyrok, tak też zobrazowane zostają postaci: kolektywnie, nierozłącznie, gremialnie. Widać, że premierę poprzedziły długie prace z zespołem nad tym, by zarówno ruchowo, jak i psychologicznie aktorzy wypracowali sceniczną wspólnotę – zwłaszcza, że wielu z nich gra w gliwickim teatrze gościnnie. Choć niektóre z postaci zdają się wysuwać na pierwszy plan, to finalnie kluczowy dla tego przedstawienia wydaje się portret zbiorowy – można to zaobserwować przede wszystkim w trakcie tych scen, gdzie dochodzi do sporów (zostaje wówczas zastosowany symboliczny podział na dwie grupy: zwolennicy wydania skazującego wyroku stoją wysoko na schodach, a pod nimi znajdują się jego przeciwnicy). Po drugie, w „Dwunastu gniewnych ludziach” twórcy doskonale panują nad napięciem i atmosferą. Sajnuk wykazuje się doskonałą intuicją, jeżeli chodzi o prowadzenie opowieści – wie, kiedy wprowadzić do pokazu humor, w którym momencie najlepiej grać ciszą, jak spotęgować u widza ciekawość. Pod tym względem na pochwałę zasługują dwie role: Kamilli Baar oraz Izabeli Dąbrowskiej, dzięki którym przedstawienie wydaje się bardziej przystępne – rozładowują one bowiem dość podniosłą atmosferę. Baar stanowi niejako obcy element (zarówno wizualnie, jak i psychologicznie), co sprawia, że oglądający siłą rzeczy skupia na niej swoją uwagę, Dąbrowska wprowadza zaś do spektaklu dużo komizmu. Zostają one skontrastowane z innymi postaciami, bardziej ideowymi, „poważnymi”, mówiącymi o prawdzie, moralności czy odpowiedzialności – choćby z tymi granymi przez Martę Klubowicz czy Błażeja Wójcika.
W „Dwunastu gniewnych ludziach” znajdują odbicie różne społeczne problemy i zjawiska: nietolerancja, stereotypy, uprzedzenia, nieposzanowanie prawa czy brutalizacja języka. Gdy jedne z postaci odwołują się do prymarnych wartości i demokratycznych zasad, takich jak prawo do godności czy sprawiedliwego procesu, inne pozostają poza tym porządkiem, kierują się w stronę ulicznego samosądu – podążają nie za rozsądkiem czy prawem, tylko za własnymi uprzedzeniami lub przedzałożeniami. Jeżeli więc przedstawienie Sajnuka miałoby być odczytywane jako społecznie zaangażowane, to właśnie na tym poziomie: poprzez pokazanie powierzchowności i nieobiektywności wymiaru sprawiedliwości. Gdy w grę wchodzi ludzkie życie i prawo do decydowania o nim (poprzez orzekanie o winie), najważniejsza powinna być przede wszystkim obiektywna ocena faktów i analiza dowodów. „Dwunastu gniewnych ludzi” podważa jednak taką kolej rzeczy: twórcy zdają się negować możliwość obiektywnego osądu, wskazując na jego iluzoryczność; pokazują bowiem, że za każdym wyrokiem stoi człowiek, a za człowiekiem jego przeżycia, doświadczenia, poglądy i lęki. Wszelkie wyroki czy decyzje, wydane choćby przez sądy, w których bezstronność bardzo chcemy wierzyć, zawsze pozostają naznaczone tą subiektywną i emocjonalną perspektywą. Często – niestety – na nieszczęście oskarżonego.
Źródło:
https://teatrdlawszystkich.eu/kropla-drazy-skale/