Miłość w Leningradzie

Spektakl złożony jest z piosenek rosyjskiej grupy Leningrad. Lider zespołu Sergey Shnurov, pierwowzór głównego bohatera, jest jedną z najbardziej znienawidzonych i kochanych postaci w Rosji.

Komentując rzeczywistość mocnymi słowami zapracował na zakaz występów Leningradu w Moskwie. Krótkim, żołnierskim tekstem odmówił właścicielowi klubu Chelsea Londyn, Romanowi Abramowiczowi napisania nowego piłkarskiego hymnu — jest kibicem Zenitu Petersburg, po drugie, nie znosi putinowskich oligarchów. Putin (podobno) go nie nienawidzi, była żona Putina tańczy do jego piosenek. Sergey Shnurov jest godnym następcą legendarnych, rosyjskich bardów – Włodzimierza Wysockiego, Bułata Okudżawy. Ska, punk, piosenka aktorska, poezja śpiewana, poezja wykrzyczana… Piosenek grupy Leningrad nie da się doświadczać bez emocji. Niektóre z nich mają po 130, 60, 40 mln odsłon na YouTube – czy to już hymny pokolenia?

Miejsce akcji – klub „Lyubov” (czyli miłość) z Sankt Petersburga, zaludniają postaci wyłażące z głowy „Sznura” (Mariusza Kiljana) – poety, muzyka, artysty, dla którego codzienne imprezy, jazda na krawędzi, są sposobem na ucieczkę przed piekłem, które czai się na dnie wyobraźni. Widzowie stają się uczestnikami, odjechanej nocnej imprezy. Zaskakujące aranżacje, brawurowe interpretacje piosenek oraz wciągający, hipnotyczny klimat całości, składają się na spektakl, który utwierdzi nas w przekonaniu, że Rosja to nie jest po prostu kraj. Rosja to stan umysłu.

Spektakl „Miłość w Leningradzie” nawiązuje do bardzo dobrze przyjętego i do dziś granego we Wrocławiu w Teatrze Piosenki Centrum Sztuki IMPART spektaklu „Leningrad”. W przedstawieniu w Teatrze Miejskim w Gliwicach znów na scenie zobaczymy znanych z tamtego widowiska Mariusza Kiljana i Tomasza Marsa, ale także liczne grono aktorów ze stałego zespołu artystycznego oraz grający na żywo zespół muzyczny pod kierownictwem Remigiusza Hadki – w sumie 15 wykonawców.

CZAS 1 godzina, 50 minut
WIEK WIDZÓW 16+
PREMIERA 6 września 2018 r.

Twórcy

TEKSTY I MUZYKA Siergiej Sznurow
SCENARIUSZ I REŻYSERIA Łukasz Czuj
TŁUMACZENIE PIOSENEK Michał Chludziński
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY Elżbieta Rokita
RUCH SCENICZNY Maciej Cierzniak
KIEROWNICTWO MUZYCZNE Remigiusz Hadka
KIEROWNICTWO WOKALNE Ewa Zug

Wiecej o spektaklu

"Miłość w Leningradzie"

Rebelia, Jacek Wakar
Miesięcznik Teatr
Na scenie gra dynamiczny zespół muzyczny

Gliwicka Miłość w Leningradzie działa na publiczność z energią rockowego koncertu, tak że nie może ona usiedzieć w miejscu. Pod anarchistyczną zabawą czają się jednak gorzkie pytania – nie tylko o rosyjską duszę.

■ Nadrobiłem zaległości. W ubiegłym roku w maju byłem jurorem na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu. Mogłem zatem skorzystać z okazji i zajrzeć na Leningrad, pokazywany poza konkursem. Dotychczas omijało mnie to obrośnięte już środowiskową legendą przedstawienie, chociaż premierę wrocławską pod szyldem Teatru Piosenki Centrum Sztuki Impart miało niemal dekadę temu. Zajrzałem, usiadłem na schodach, bo brakowało miejsc, i wsiąkłem z kretesem. Mariusz Kiljan i Tomasz Mars oraz świetni muzycy zagrali tak, jakby od tego zależało ich życie albo co najmniej dalsza kariera. Dawne piosenki Siergieja Sznurowa nie straciły niczego ze swej siły. Od tamtej pory Sznurów miał dla mnie twarz, głos i dezynwolturę Kiljana. Na nim i Marsie reżyser Łukasz Czuj zbudował artystyczną pełnię tam-tego widowiska.

W dziedzinie teatru muzycznego Łukasz Czuj przez ostatnich dwadzieścia lat wypracował sobie już własną niszę. Nie konkuruje z Wojciechem Kościelniakiem, gdy idzie o autorskie musicale, raczej nie spodziewałbym się po nim inscenizacji Evity, z trudem również wyobrażam go sobie w operze. Czuj szuka w formach skromniejszych, bardzo lubi przecinające się gatunki. Niejedno jego przedstawienie nosiło podtytuł „program składany/kabaretowy/ rewiowy”, co niewtajemniczonym być może dałoby asumpt do zlekceważenia reżysera, nazwania go dostarczycielem estradowej rozrywki, piewcą podkasanej muzy. To zwykle nie są jakieś powalające rozmachem show, a rzeczy skromniejsze, co nie oznacza, że Czuj swobodnie czuje się jedynie w kameralnych przestrzeniach. Pamiętam i szalenie lubię jego Noc w Kosmosie w toruńskim Teatrze Horzycy, gdzie z powodzeniem przywołał klimat PRL- owskiego dancingu niczym z Wodzireja Feliksa Falka. Nie to jednak wydaje mi się najważniejsze. Jeszcze bardziej cenię artystę za jego wrażliwość na poezję, na połamane bardowskie nuty, i za skłonność do nostalgii. Nie bez przyczyny zaczynał Łukasz Czuj swą karierę od spektakli na podstawie poezji oberiutów (Tango Oberiu 1928, Sen pogodnego karalucha), znajdując w niej połączenie liryzmu, opętańczego śmiechu, świadomości absurdu rzeczywistości, która za chwilę niepokornym wobec reżimu poderżnie gardła. W szemranych rewiach Czuja możemy poczuć się upojeni nastrojem zabawy aż do upadłego, ale coś nie daje nam spokoju. Te imprezy przypominają bal na Titanicu. Ani przez chwilę nie możemy zapomnieć, że przez szkło butelki widać rychły koniec. Idziemy na dno.
Nie da się też zapomnieć o tym, że swe muzyczne seanse przygotowuje krakowski twórca ze sprawdzonym zespołem współpracowników. Przynajmniej z mojego punktu widzenia szczególne miejsce zajmuje w nim Michał Chludziński – wyjątkowy poeta i człowiek kabaretu z cicha pęk, a w teamie Czuja pan od tłumaczeń, scenariuszy i polskich słów piosenek. Mam jeszcze w uszach to, co Chludziński zrobił z songami zespołu The Tiger Lillies w znakomitej Sofii de Magico z warszawskiego Teatru Roma, ale przedstawieniami opartymi na utworach Sznurowa co najmniej wyrównał tamto osiągnięcie. Podąża Chludziński w tłumaczeniach i spolszczeniach piosenek drogą Wojciecha Młynarskiego. Wiem dobrze, jak brzmi to porównanie, ale używam go świadomie. Chludziński to jest człowiek rzadkiego smaku i wrażliwości – starczy posłuchać jego tekstów i przekładów.

Tyle ekspozycji, koniecznej jednak do opowiadania o nowym Leningradzie. Ten stary jeszcze bywa grany, ale nadszedł czas, by powrócić do Sznurowa. On sam też przeszedł od początku kariery długą drogę. Zaczynał jako wichrzyciel, punkowo-rockowy awanturnik, kreujący się na kontestatora z marginesu. Pierwsze płyty zespołu Leningrad atakowały nieposkromioną energią, jakby w rosyjskich muzykach na nowo obudziły się punkowy duch i pazur. Teraz pan Sznurów to już ktoś całkiem inny. Podobno – choć trudno w to uwierzyć – rzucił alkohol i wykpiwając establishment, sam stał się jego częścią. Ma w Sankt Petersburgu dwa modne kluby, nagrywa fabularyzowane klipy do swych piosenek. To są właściwie małe filmy o fantastycznym poziomie realizacyjnym, lepiej nie pytać o ich budżet. Osiągają jednak po kilkadziesiąt milionów wyświetleń w Internecie, zatem interes kręci się bez przeszkód. Sznurów to dzisiaj muzyk i biznesmen, przyjaźni się z oligarchami, koncertuje w wielkich halach. Wciąż kpi z władzy, nie oszczędzając nawet samego Putina, ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że teraz już jego bunt stał się koncesjonowany. Odbiera to utworom Sznurowa przyjemną dla nas prostolinijność, ale nie czyni ich mniej atrakcyjnymi. Tym bardziej, że nowy Leningrad to popowe rytmy i urodziwe wokalistki w tle.

W Miłości w Leningradzie Łukasz Czuj korzysta z tego obficie, ale i bardzo świadomie. Jesteśmy w klubie Lyubov wśród bohaterów songów Sznurowa. W centrum sceny zaś jest on sam – „Sznur” – muzyk i straceniec. Fenomenalny w tej roli Mariusz Kiljan ma na twarzy ostatnie lata, co przydaje jego bohaterowi siły. Ciągnie za sobą łóżko i kroplówkę. I kpi ze swojego życia, szydzi z nowej Rosji i „nowych ruskich”, ale nie damy grosza za to, że to nie są jego ostatnie pijackie chwile. Kiljan ma w sobie swobodę wytrawnego showmana i desperację barowej ćmy, lecącej do światła. Śpiewa niejako od niechcenia, ale umie uderzyć w najmocniejsze tony. Wraz z równie charyzmatycznym Tomaszem Marsem są w centrum leningradzkiego klubu, który nagle zmaterializował się na scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach.

Miłość w Leningradzie nie trzyma się wymyślonej fabuły, ale przenosi nas w świat znany z piosenek Sznurowa. Można streszczać przygody sprzedajnych panienek, alkoholowych libacji, kpiny z zalewających się facetów albo macho chełpiących się rozmiarem swego przyrodzenia. Aktorzy z Gliwic wchodzą w swe role z impetem i wyraźnie widoczną radością, jakby również im udzielała się energia spektaklu-koncertu. Nawet w tej zaproponowanej przez reżysera formie znać, że w Gliwicach, które teatr dramatyczny mają od niedawna, rodzi się świetny młody zespół aktorski. Czuj prowadzi go jako szef od spraw artystycznych, ale nie tylko jego spektakle nadają śląskiej scenie ton. Jednak widowiska takie jak Miłość w Leningradzie to dla aktorów trudny egzamin w graniu wprost do widowni i wyczuwaniu konwencji narzuconej przez songi Sznurowa, a chwilami jeszcze „podkręcanej” przez Czuja. Spektakl dzięki świetnej warstwie muzycznej, za którą odpowiada zespół pod kierownictwem Remigiusza Hadki, przypomina występ orkiestry weselno-pogrzebowej. Wyraźnie dają o sobie znać słowiańskie rytmy, Czuj nie boi się kontrolowanego kiczu i tandety, całość przywodzi czasem na myśl Underground Emira Kusturicy z muzyką Gorana Bregovicia. Lyubov zdaje się w nim enklawą wyłączoną z obiegu świata. Parszywe życie miasta zwanego Piterem toczy się wyżej, na powierzchni.

Można gliwickie przedstawienie odbierać jedynie w kategoriach rozrywkowych i sprawdzi się fantastycznie. Nie pierwszy raz jednak Czuj usypia naszą czujność, każę dać ponieść się żywiołowi, aby pod spodem ukryć czysty mrok. Wystarczy spojrzeć na Mirosławę Żak, wybitną nie tylko w piosence, której bohaterką jest niejaka Katiucha. Znana przede wszystkim z inscenizacji Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu aktorka daje widowisku własną, osobną nutę nie do zapomnienia. A Rosja jest w Miłości w Leningradzie w istocie całym światem, który trzyma się na krawędzi, a za chwilę runie w przepaść. Alkohol uśmierza ból, ale ma krótkotrwałe działanie. Warto pamiętać o tym, gdy podrywamy się z miejsc, aby śpiewać razem z artystami: „Pij, pij, pij, będziesz długo żył”. Nie ma też jednak niczego złego w tym, że dzięki gliwickiemu spektaklowi poczujemy się zdolni do zakazanej anarchii, zechcemy małej rebelii. To też oczyszczające uczucie.

 

 

Pobierz recenzję .pdf

"Miłość w Leningradzie"

Miłość w Leningradzie: szykujcie się na ostrą, rockową balangę i… kaca RECENZJA, Marlena Polok-Kin
Dziennik Zachodni
Na scenie gra dynamiczny zespół muzyczny

Wybieracie się na „Miłość w Leningradzie”? Szykujcie się na wieczór w nocnym klubie, wódę, życie z drugiego obiegu. I kawał ostrej, rockowej muzyki. Tak skarży się (a raczej – bez pardonu wykrzykuje światu w twarz) swoje troski w XXI wieku rosyjska dusza. Jej głosem był kultowy zespół Leningrad, a jego piosenki – krzyczą w Gliwicach.

„Miłość w Leningradzie”, przypomnijmy, otworzyła we wrześniu nowy sezon w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Reżyser Łukasz Czuj funduje widzowi przejażdżkę rollercoasterem: spektakl wbija w fotel zaskoczoną publiczność od pierwszego numeru – by z miękkiego siedziska człowieka swoją energią wyrywać.

– Miejsce akcji – klub „Lyubov” (czyli miłość) z Sankt Petersburga, zaludniają postaci wyłażące z głowy „Sznura” (znakomitego wokalistę i aktora Mariusza Kiljana – gościnnie na gliwickiej scenie – dop. red.) – poety, muzyka, artysty, dla którego codzienne imprezy, jazda na krawędzi, są sposobem na ucieczkę przed piekłem, które czai się na dnie wyobraźni – opisują realizatorzy.

Ta rockowa historia jest luzacko-gorzko-pijana. Wali muzyka (na scenie rockowa kapela na żywo – zespół pod kierownictwem Remigiusza Hadki), snują się dziewczyny, szukają wrażeń jakieś typy, wylewają się przekleństwa, śmierdzi papierosami, wódką, seksem i Bóg wiedzieć raczy – czym jeszcze.

Pod fasadą niekończącej się, zakrapianej imprezy – rosyjska rzeczywistość. Przerysowana, jak makijaż i błyszcząca złotem suknia moskiewskiej nuworyszki, która przypadkiem zagląda do leningradzkiego baru – a tu nie ma „szampanskoje”, tu się wódę pije. A więc szara, zwyczajna rzeczywistość: taka, że tylko pić. Na „Miłość w Leningradzie” składa się trzydzieści mocnych, rockowych kawałków – pozornie nie związanych z sobą. A jednak jeden utwór komentuje drugi, uzupełnia, dopowiada i buduje soczyste postaci.

Czuj sięgnął po repertuar rosyjskiego zespołu Leningrad, który porównywany jest – jak przywołują realizatorzy – do naszego rodzimego Kultu. Ska, punk, piosenka aktorska, poezja śpiewana, poezja wykrzyczana – zespół komentował tamtejsze realia, rozprawiając się z rosyjską rzeczywistością, nie żałując ostrych i bezpośrednich tekstów – i teksty stały się kultowe.

Ich autorem jest Siergiej Sznurow (lider grupy Leningrad i pierwowzór głównego bohatera Sznura). Soczyście i naturalnie oddają klimat – tak brzmią te teksty w tłumaczeniach Michała Chludzińskiego.

Każda piosenka w gliwickim spektaklu – to… mikrospektakl, każda z dobrą kreacją aktorską i wokalną. Każda postać, która pojawia się na scenie, jest na miejscu i uwodzi na swój sposób publiczność – to postaci wyraziste, autentyczne. Każdy ma swoją historię.

Mariusz Kiljan – w roli głównego bohatera Sznura – zszargany imprezą, dochodzący do siebie pod czerwono-biało-niebieskimi (jak barwy rosyjskiej flagi) kroplówkami: obłędny, w doskonałej interakcji z publicznością. Z sarkazmem, ironią, refleksją. Gorzką i dotkliwą, jak potężny kac.

Tomasz Mars – przyciąga, wyrazisty, rosyjski elegant nowych czasów – jak na przeciwnym biegunie życia, jeszcze w szalonym biegu, zabawie – (krakowski wokalista, uczeń słynnego Andrzeja Zaryckiego, związanego z Piwnicą pod Baranami).

Obaj aktorzy pojawili się gościnnie na gliwickiej scenie, obaj zagrali w kultowym przedstawieniu, do którego to gliwickie jest dla Czuja reżyserskim powrotem: chodzi o owacyjnie przyjętego przyjętego i do dziś granego we Wrocławiu w Teatrze Piosenki Centrum Sztuki IMPART spektaklu „Leningrad”).

Pozostali artyści – to naprawdę dobry, wyrazisty, młody gliwicki zespół.

Spektakl Łukasza Czuja w Teatrze Miejskim w Gliwicach jest soczysty do bólu. Drażniący zmysły – głośnym, to znów balladowym klimatem – prowokuje, zaczepia wulgarnością i drażni się z widzem – jak w kawałku z Superboyem, który wjeżdża na scenę w stroju nawiązującym i z postawą Supermana, z ponętnymi dziewczętami, i z rozbrajającą szczerością opowiada o potrzebach swojego… przyrodzenia.

Zabawa do dna miesza się z ironią i refleksją nad życiem – tym smutniejszą, gdy człowiek nieco przetrzeźwieje, wówczas wie, że tkwi w gównie. I o gównie, którym ludzie dostają w twarz od władzy, od życia.

„I czy warto czy nie warto – mocną wódę leje w gardło by ukoić ból „- nasuwa mi się skojarzenie z piosenką rodzimego Bajmu.
Bo tam w istocie to ” i smieszno, i straszno” – jak mawiają Rosjanie. Albo, jak chcą w „Miłości w Leningradzie”:
– Rosja to nie państwo, to stan umysłu – przekonują prowokująco realizatorzy. I chyba skutecznie.

Źródło:

https://dziennikzachodni.pl/milosc-w-leningradzie-szykujcie-sie-na-ostra-rockowa-balange-i-kaca-recenzja/ar/13628368

 

Pobierz recenzję .pdf

Organizatorzy / Partnerzy / Patroni

Teatr Miejski w Gliwicach