Beau Willimon / Grzegorz Krawczyk

Spin Doktor

„Spin Doktor” to thriller polityczny w tłumaczeniu, adaptacji i reżyserii dyrektora naszego teatru. Akcja rozgrywa się w ciągu 24 godzin tuż przed finałem zaciekłej kampanii wyborczej. Bohaterem sztuki jest Max Majer, wschodząca gwiazda politycznego PR’u, tytułowy spin doktor, rzecznik kampanii wyborczej senatora Meringa. Jego szef to charyzmatyczny Frantz Berg; ich największym rywalem jest uwodzicielska, ale niebezpieczna Lena Lencz, zarządzającą kampanią senatora Ferenca. Max, błyskotliwy, lecz zbyt zapatrzony w siebie popełnia jeden błąd, który sprowadza na niego katastrofę. Przelicytowuje w cynicznej grze manipulacji, w której biorą udział bardziej od niego doświadczeni gracze. Oni nie zawahają się wykorzystać nawet najmniejszej słabości przeciwnika.

Kiedy gramy
SCENA Duża
CZAS 1 godzina 40 minut, bez przerwy
WIEK WIDZÓW 18+
PREMIERA 2 kwietnia 2022 r.
UWAGI Aktorzy palą papierosy

Twórcy

TEKST Beau Willimon
TŁUMACZENIE Grzegorz Krawczyk
REŻYSERIA Grzegorz Krawczyk
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY Robert Woźniak (Grupa Mixer)
PROJEKCJE Emilia Sadowska
NAGRANIE MATERIAŁÓW DO PROJEKCJI Bartosz Dziuba
MUZYKA Sławomir Kupczak
World Premiere Represented By Atlantic Theater Company New York CityNovember 12 , 2008
OBSADA
FRANTZ BERG Dariusz Niebudek

Video

Wiecej o spektaklu

"Spin Doktor"

Spin doktor patrzy w lustro, Katarzyna Szelągowska
e-teatr.pl
Na środku sceny wyświetlony cień mężczyzny. Po dwóch stronach wyświetlone połowy twarzy mężczyzny.

„Spin Doktor” w reżyserii Grzegorza Krawczyka wystawiony przez Teatr Miejski w Gliwicach reklamowany jest jako polityczny thriller. Trudno oprzeć się wrażeniu, że to ukłon teatru w kierunku upodobań współczesnego widza, ukształtowanego przez netflixopodobne platformówki produkujące seriale pokroju „House of Cards”, „The Thick of It”, „Political Animals”, „Stan gry”, „Rząd”, „Fauda” czy „Zamach stanu” itp.

Akcja spektaklu rozgrywa się zaledwie dobę przed finałem kampanii wyborczej senatora Meringa – możemy więc jak w soczewce obserwować wszystko, do czego przywykliśmy śledząc wymienione powyżej produkcje: młodego pijarowego gwiazdora Maxa Majera (świetny Mariusz Galilejczyk), czyli tytułowego spin doktora, rzecznika kampanii wyborczej; zdolną do wszystkiego kobietę-bluszcz, niebezpiecznie uwodzicielską Lenę Lencz (Jolanta Olszewska), pracującą „dla tych po drugiej stronie barykady”; kombinacje i cyniczne gierki Frantza Berga (Dariusz Niebudek). A wszystko przebiega w napiętej atmosferze korporacyjnej, bezkompromisowej, nie dopuszczającej najmniejszego potknięcia walki. Kiedy wydaje się już, że zawarte przez bohaterów sojusze i porozumienia pociągną akcję w określonym kierunku, następuje zwrot, ktoś okazuje się zdrajcą, donosicielem lub zwykłym koniunkturalistą, szukającym bezpiecznego przyczółku, w jakim będzie mógł przetrwać do następnej kampanii, do kolejnego rozdania. Przedstawienie wymaga więc skupienia, uważnego śledzenia akcji, a przede wszystkim słuchania dialogów będących motorem spektaklu.

Scenografia stanowi umiejętne połączenie bezczasowego uniwersum z subtelnym nawiązaniem do lokalnej przestrzeni i tożsamości. Zejścia w lewą i prawą kulisę strzegą nieruchome złote lwy. Są nie tylko bezsprzecznym symbolem władzy, bogactwa i przepychu, ale mieszkańcom Gliwic trudno nie dostrzec w nich także analogii do innych Lwów: czuwającego i śpiącego, pięknych dziewiętnastowiecznych żeliwnych rzeźb, symboli tego śląskiego miasta, usytuowanych nieopodal siedziby tamtejszego muzeum i magistratu. Na scenie rozstawionych jest też kilka dużych nieforemnych brył, jakby wyciosanych z jasnoszarego marmuru bloków, na których dobrze układają się teatralne światła. Te scenograficzne monolity pozostają nieporuszone przez cały czas trwania spektaklu, pełniąc, w zależności od sytuacji, funkcje łóżka, ławki, stołu czy biurka, pozostawiając widzowi swobodę identyfikowania przestrzeni i miejsc, w jakich w danym momencie rozgrywa się akcja. Tył sceny zamykają trzy prostopadłościenne płaszczyzny – dwa boczne, betonowe pylony i środkowa, osadzona nieco głębiej szeroka pionowo żebrowana struktura. Wszystkie pełnią także funkcję ekranów, na których wyświetlane są projekcje: obrazy zgeometryzowanej, abstrakcyjnej metropolii, lub krótkie, dynamiczne wideoklipy z udziałem bohaterów. Podłoga pokryta czarną, lśniącą materią, odbijającą sceniczną rzeczywistość niczym lustro – być może nieświadome, jednak celne nawiązuje do kultowego serialu „Black mirror”, w którym przeglądały się traumy i szaleństwa naszej zagonionej do utraty tchu ponowoczesności.

Dialogi w gliwickiej realizacji nie są aż tak rozbudowane jak w oryginalnym tekście Beau Willimona, angielski tytuł sztuki „Farragut North”, przetłumaczonej i zaadaptowanej przez reżysera spektaklu nie tylko na potrzeby sceny, ale też polskich realiów. Utrzymanie tempa i dynamiki akcji wymagało odważnych decyzji – tekst oryginału został okrojony blisko o jedną trzecią, zmieniono nie tylko imiona, a w jednym przypadku płeć, bohaterów, ale także zredukowano ich liczbę (z ośmiu do sześciu), a całość oczyszczono z niezrozumiałych zawiłości i procedur charakterystycznych dla amerykańskich prawyborów. Dzięki takim zabiegom reżyserskim udało się uzyskać spójny, uniwersalny przekaz, w skondensowany sposób odsłaniający zakulisowe mechanizmy polityki, przedmiotowego, mechanistycznego traktowania ludzi, życia sprowadzonego do nieustannej gry, w której raz jest się graczem, raz pionkiem. Widzimy, jak w funkcjonujących w takich warunkach bohaterach stopniowo zanika postrzeganie siebie jako istot czujących, mających świadomość własnej wartości i podmiotowości. Wszystko, co o sobie myślą, jak się oceniają, pochodzi z zewnątrz, jest zależne wyłącznie od szybko zmieniających się warunków otoczenia. To nie może dobrze się skończyć. Porażkę na polu zawodowym utożsamiają z własną nieprzydatnością, bezwartościowością, utratą sensu życia, a nawet, w skrajnych przypadkach – z kresem istnienia, z klęską ostateczną. Dla nich każdy dzień jest kolejną rozgrywką o „być albo nie być”, niekończącym się zmaganiem, w którym sami sobie muszą udowadniać, że są cokolwiek warci.

Walorem tego interesującego spektaklu jest oszczędność zastosowanych środków – próżno tu szukać spektakularnych zmian scenografii, czy przyprawiających o zawrót głowy projekcji. Tych ostatnich jest ledwie kilka, krótkich w żaden sposób nie dominujących wizualnej strony widowiska. Dynamiczny dialog i precyzyjne aktorstwo stanowią zasadniczą materię przedstawienia. Nie jest to teatr metafor, baśniowych kostiumów, technikolorowych wizji, lecz konkretu. Bolesnego, kłującego w oczy, wystawiającego smutną, lecz trafną ocenę rzeczywistości – wykorzenionej, przepełnionej strachem przed utratą kontroli, nieustannym lękiem przed zagrożeniem oraz manipulacją. To lustro, w którym próżno szukamy radości. Majaczy w nim jedynie niepokojąca czarna pustka.

Źródło:

https://e-teatr.pl/spin-doktor-patrzy-w-lustro-24876

Pobierz recenzję .pdf

"Spin Doktor"

Spin doktor czyli polityczny thiller na Gliwickiej scenie, Tomasz Sknadaj
terazteatr.pl
Na środku sceny wyświetlony cień mężczyzny. Po dwóch stronach wyświetlone połowy twarzy mężczyzny.

Wystawiany od 2 kwietnia 2022r. “Spin Doktor” to europejska prapremiera sztuki Beau Willimona “Farragut North” w tłumaczeniu, adaptacji i reżyserii Grzegorza Krawczyka. Jest to pełnokrwisty polityczny thriller, jednak nie tyle politycy są jego bohaterami, ale osoby, które pracują w ich otoczeniu – dziennikarze, osoby ze sztabu wyborczego, rzecznicy ds. PR-u. Warto też wspomnieć, że sztuka miała swoją filmową adaptację pt. “Idy marcowe”, które zdobyły Oscara w kategorii scenariusz adaptowany, inną znaną rzeczą która wyszła spod pióra Willimona to uznany serial wyprodukowany przez Netflix – “House of cards”. Myślę, że taka rekomendacja w pełni mówi o sile sztuki.

“Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie.” John Dalberg-Acton. Ten cytat doskonale może podsumować spektakl i to mimo tego, że główny bohater – Max, co prawda nie ma bezpośredniej władzy nad nikim, ale ma narzędzia i umiejętności aby przyszłych władców kreować i obalać, czyli to prawie tak jakby w pewien sposób sprawował nad nimi pieczę. Max jest tytułowym spin doktorem, czyli człowiekiem od kreowania pozytywnego PR-u polityka, czy partii. Pracuje on obecnie przy kampanii wyborczej senatora Meringa i jest swojej pracy całkowicie oddany. Do tego uważany jest za jednego z najlepszych ekspertów od kreowania wizerunku, jego drugim talentem jest to, że potrafi z całą mocą wykorzystać każdą słabość przeciwnika. Wystarczy mu jedno nieuważne słowo, gest oponenta na jakimś wiecu wyborczym czy w trakcie wywiadu, aby wykorzystać ten szczegół na korzyść tego dla kogo akurat pracuje. W zasadzie można powiedzieć, że Max jest obecnie u szczytu swojej kariery, sam także wprost stwierdza, że ma na swoim koncie przeprowadzenie większej ilości kampanii niż którykolwiek 40-latek w tym zawodzie. Uważa więc, że jest wielki, czuje się pewny siebie, czuje, że to jego czas i właśnie kumulacja tych wszystkich rzeczy w pewien sposób zadziała na jego niekorzyść.

W toku spektaklu obserwujemy powolne odkrywanie prawdziwej twarzy Maxa, który jak już wspomniałem na początku, jest pewny siebie, jest przebojowy. Tak więc stopniowo zrzuca swoją idealną maskę i pod spodem okazuje się, że ta praca jest dla niego wszystkim, że tak naprawdę żyje tylko i wyłącznie dla pracy, nie potrafi myśleć o niczym. Jednocześnie też widać, że nie ma dla niego żadnych granic, że będzie dążyć po trupach do wyznaczonego celu. Tak naprawdę to nie można powstrzymać się przed porównaniem filmowej adaptacji z 2011r. z samą sztuką prezentowaną na Gliwickiej scenie. Główny trzon historii pozostaje bez zmian, jedynie pewne akcenty są inaczej rozłożone pomiędzy tymi dwoma dziełami. Najważniejsza jest jednak moim zdaniem zmiana w samym bohaterze. W filmowej adaptacji główny bohater też jest pewien siebie, także dla niego ta praca jest wszystkim, ale mimo wszystko widać w nim pewne odruchy człowieczeństwa, iskierkę dobroci, potrafi czynić dobro (które co prawda ma działać przede wszystkim na korzyść jego mocodawcy, ale można też dostrzec drugie dno jego działania). Z kolei w sztuce Max jest zupełnie bezduszny, widać, że poświęci i zrobi wszystko aby tylko dopiąć do swojego celu, nie cofnie się przed niczym, nawet jeśli będzie się to wiązało ze skrzywdzeniem wielu osób dookoła. Tak więc tutaj dużo mocniej, dosadniej pokazane jest jak bliskość władzy zmienia ludzi, jak ich deprawuje.

W spektaklu pozornie nic się nie dzieje, bo bohaterowie nie biegają, nie walczą, nie uciekają itp. Wszystko skupia się na rozmowie, na różnego typu negocjacjach i tu widać kunszt aktorski zespołu. Bo sztuka oparta tylko na słowach wymaga odpowiedniej gry żeby zaciekawić widza, żeby go nie znużyć, nie znudzić, a tutaj po prostu nie ma czasu i możliwości na nudę. Cynizm i wyrachowanie wprost wylewa się z Mariusza Galilejczyka, który odgrywa postać Maxa, Dariusz Niebudek jak Frantz Berg czyli szef Maxa jest opanowany i emanuje doświadczeniem, Aleksandra Wojtysiak jako Iga Horowicz to prawdziwa, żądna krwi i tematu dziennikarka. Jolanta Olszewska jako szefowa kampanii wyborczej przeciwnika to także wyrachowany i kalkulujący na zimno gracz na politycznej szachownicy, Aleksandra Gałczyńska (stażystka w zespole Maxa) pełna jest młodości i zagubienia, zaś Maciej Piasny jako współpracownik Maxa, jest wpatrzony w swojego “mistrza” na zabój, widać, że dosłownie wskoczyłby za nim w ogień i to mimo tego, że Max traktuje go w zasadzie jak natrętną muchę. Tak więc wielkie brawa należą się tu wszystkim za wykreowanie swoich “politycznych” ról! Każda ma w sobie coś „swojego” co ją wyróżnia na tle pozostałych bohaterów.

Podsumowując “Spin Doktor” to zdecydowanie kolejny udany spektakl w wykonaniu gliwickiego zespołu i naprawdę mocna alternatywa dla filmowej adaptacji sztuki Beau Willimona.

Źródło:

https://www.terazteatr.pl/aktualnosci/spin-doktor-czyli-polityczny-thriller-na-gliwickiej-scenie,6641

Pobierz recenzję .pdf

"Spin Doktor"

W świecie wielkiej polityki, Maria Sławińska
Gazeta Wyborcza Katowice
Na środku sceny wyświetlony cień mężczyzny. Po dwóch stronach wyświetlone połowy twarzy mężczyzny.

“Spin doktor” Teatru Miejskiego w Gliwicach to panorama pełnego pogardy w stosunku do innych świata wielkiej polityki, w którym nikomu nie wolno ufać. Sztuka autorstwa Beau Willimona w tłumaczeniu i reżyserii Grzegorza Krawczyka – dyrektora gliwickiej sceny – w obyczajowy sposób kreśli sylwetki i czyny przedstawicieli tego świata.

Gliwicki „Spin doktor” jest pierwszą realizacją tego tekstu w Europie. Warto dodać, że jego autor jest również twórcą popularnego serialu „House of Cards”, odsłaniającego mechanizmy działania świata polityki. Przebiegłość (lub brak wyrachowania) polityków, układy i spiski – to esencja tej telewizyjnej produkcji.

Podobnie jest w spektaklu w reżyserii Grzegorza Krawczyka, który ma prostą formę inscenizacyjną, a w ekspresji odsyła do estetyki serialowej. Reżyser umiejętnie przeniósł na deski teatru tę specyficzną atmosferę. Jednym z jej elementów są m.in. dynamiczne dialogi bohaterów, co od odbiorcy wymaga nie lada skupienia. Z czasem jednak ich impet nieco słabnie na rzecz naładowanych emocjami sytuacji.

Reżyser, ograniczając scenografię do minimum, skupia się na budującej napięcie grze aktorów, a także na wykorzystaniu filmowego medium. Scenografię składającą się z kilku elementów, które w przenośni główny bohater powinien złożyć w całość, aby wyjść „z twarzą” z zawiłej, tłamszącej go historii, uzupełniają filmowe wizualizacje przedstawiające działanie głównego bohatera.

Tytułowy spin doktor to człowiek współpracujący z politykami, którego zadaniem jest budowanie ich przemyślanych wizerunków w mediach. Max Majer, bohater sztuki Willimona, pełni taką rolę podczas kampanii wyborczej pewnego senatora, ale wskutek jednego złego ruchu ponosi zawodową klęskę.

Więź bohatera z szefem sztabu, w którego rolę umiejętnie wcielił się Dariusz Niebudek, jest dość silna. Panów łączy zaufanie, które pozwala nam sądzić, że mają przyjacielską relację. Jego poziom zmienia się jednak w trakcie rozwoju wypadków, które w ruch wprawia grana przez Jolantę Olszewską przedstawicielka wrogiego sztabu – kobieta doświadczona, przebiegła, silna.

W gronie tym jest jeszcze jedna przedstawicielka płci pięknej, która zakochuje się w bohaterze (przekonująca rola Aleksandry Gałczyńskiej), ale czy na pewno jest to szczere uczucie? Więcej w tym spektaklu pytań niż odpowiedzi, więc pewne napięcie nie opuszcza widza aż do końca.

Kreujący postać Maksa Mariusz Galilejczyk elektryzuje swoją grą, świetnie buduje wizerunek człowieka, który zaraz upadnie na dno. Czy się od niego odbije? Jego przebojowość pozwoli sądzić, że tak, niemniej dostaje nauczkę na całe życie… Już będzie wiedział, że w tym świecie należy umiejętnie manipulować nie tylko faktami, ale też ludźmi i ich poczynaniami. I jednocześnie być czujnym, by uniknąć przebiegłych prób sterowania sobą.

Źródło:

https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35018,28322998,w-swiecie-wielkiej-polityki-spin-doktor-w-teatrze-miejskim.html

 

Pobierz recenzję .pdf

"Spin Doktor"

Polityka wypala, Magdalena Mikrut-Majeranek
teatrologia.info
Na środku sceny wyświetlony cień mężczyzny. Po dwóch stronach wyświetlone połowy twarzy mężczyzny.

Teatr Miejski w Gliwicach proponował śląskiej publiczności już rozmaite komedie i tragedie – spektakle oparte zarówno na znanych, czasami klasycznych dramatach, jak i na lokalnej historii spisanej specjalnie na zamówienie. Teraz przyszła pora na thriller polityczny, Spin doktora (Farragut North), sztukę Beau Willimona w reżyserii, adaptacji i tłumaczeniu Grzegorza Krawczyka. To europejska prapremiera tego dramatu. Prapremiera światowa miała miejsce w 2008 roku, na off-Broadwayu, a trzy lata później jej adaptację filmową przygotował George Clooney, tworząc nominowane do Oscara Idy marcowe.

Jest mrocznie i oszczędnie – zarówno w warstwie wizualnej, jak i pod względem środków artystycznego wyrazu. Intryga będąca sercem spektaklu przypomina sposób prowadzenia akcji właściwy dla popularnego netflixowego serialu House of Cards. Nie bez przyczyny, bowiem autorem sztuki oraz scenariusza serialu jest Beau Willimon, dramatopisarz, scenarzysta filmowy i serialowy. Amerykanin odsłania kulisy politycznego świata, stosunków zależności i wpływów, wiecznego lawirowania między prawdą a kłamstwem. Przybliża polityczną kuchnię i proces pozyskiwania przychylności mediów. Na scenie obserwujemy brutalną i bezkompromisową walkę o władzę, supremację, ale i o newsy oraz pierwszeństwo w publikowaniu treści odsłaniających niuanse życia obozu władzy. Wszak, jak mówią bohaterowie: „liczy się tylko to, co krąży w mediach”. Śledząc poczynania bohaterów, przyglądamy się destrukcyjnej sile ambicji, która ściera słabsze jednostki w pył. W tym świecie nikomu nie można ufać, każdy bowiem knuje jak zdyskredytować przeciwnika, a może nim być także najlepszy przyjaciel. W polityce liczy się skuteczność. Sentymenty trzeba odłożyć na bok. Świat przedstawiony w dramacie Willimona jest brutalny, ale też przerażająco realny. To nie dziwi, bowiem autor na własnej skórze poznał to, o czym pisze. Ćwierć wieku temu sam angażował się w senacką kampanię wyborczą, wspierając demokratów w walce o władzę. Współpracował m.in. ze sztabem Hillary Clinton. Swoje spostrzeżenia przeniósł na papier, tworząc scenariusz, który stał się kanwą teatralnych inscenizacji i filmowych adaptacji. Nie uciekł jednak od sztampy, szafując pewnymi typami postaci, które zaprezentował stereotypowo. Można jednak przymknąć na to oko, bowiem gliwiccy aktorzy w pełni wynagradzają nam swą grą tę przewidywalność.

Podczas spektaklu obserwujemy proces metamorfozy głównego bohatera – przechodzi on bowiem od fascynacji polityką, poprzez pełne oddanie sprawie, aż do destrukcji zdrowia psychicznego spowodowanej wykonywaną pracą. Akcja sztuki rozgrywa się w ciągu 24 godzin. Trwa zaciekła prezydencka kampania wyborcza – maraton kłamstw, festiwal półprawd i sztafeta przemilczeń. Główny bohater Max Majer (Mariusz Galilejczyk), wschodząca gwiazda politycznego public relations, niczym wytrawny kapitan umiejętnie steruje okrętem charyzmatycznego Frantza Berga (Dariusz Niebudek), który dzięki niemu wznosi się na falach politycznego poparcia i bez przeszkód sunie po niebezpiecznych wodach prosto do celu, jakim jest stanowisko prezydenta USA. Omija wyrastające tu i ówdzie góry lodowe wznoszone z dziennikarskich rewelacji i podstępów przeciwników. Raz obrany kierunek Max stara się konsekwentnie utrzymać. Szybko okazuje się, że nie jest to takie proste, a ktoś manipuluje danymi. Max obliczył ryzyko, wziął pod uwagę niebezpieczeństwa związane z dyskredytacją szefa, ale… zapomniał w tej brutalnej grze o sobie. Tytułowy spin doktor zaliczył spektakularną klapę, wpadając w sidła koleżanki po fachu Leny Lencz (Jolanta Olszewska), zarządzającej kampanią senatora Ferenca. Gubi go pewność siebie. Szakal staje się ofiarą. O ile w najdrobniejszym szczególe jest w stanie zaplanować prezydencką kampanię wyborczą i całą komunikację medialną, o tyle traci czujność, gdy chodzi o jego prywatność. Co stanie się z cwanym lisem, gdy zawiedzie jego nos? Jaki czeka go los? Trafi do politycznego czyśćca czy zakończy karierę? Na te i wiele innych pytań będą mogli odpowiedzieć sobie widzowie gliwickiego spektaklu. Bowiem zakończenie muszą dopowiedzieć sobie sami. W przedstawieniu postawiono też pytanie o etykę dziennikarską albo i jej postępujące zanikanie.

Spin doktor jest oszczędny w środki artystycznego wyrazu, wręcz surowy. Cechuje go jednak świetnie prowadzona akcja, dobrze napisane dialogi, dramatyczny nerw i umiejętne stopniowanie emocji. Jego siłą jest tekst przetłumaczony przez Krawczyka. Obfituje w wiele bon motów, haseł, które zapadają w pamięć, jak chociażby „polityka to nie katecheza”, „nie popełniam pomyłek, dokonuję wyboru” czy prawd „zło konieczne to nadal zło”. Warto też zaznaczyć, że w wielu tego typu utworach bohaterowie nie szczędzą publiczności wulgaryzmów. Nie tu. Warto odnotować, że przekleństwa używane są tylko w momentach kulminacyjnych, gdy złość bohaterów sięga zenitu i są w pełni uzasadnione.

W teatralnej wersji dzieła Willimona akcenty zostały inaczej rozłożone niż w filmowej. Krawczyk dostosował też pewne niuanse politycznego świata do rodzimych realiów, czyniąc przedstawienie bardziej przystępne dla polskiego widza. Wspominana już oszczędność to dominanta kompozycyjna spektaklu. Nawet aktorzy są powściągliwi. Nie ma tu zbędnej gestykulacji, ruch ograniczony został do minimum. Gra jest statyczna, ale nie nudna. W punkt. Akcja rozgrywa się bowiem w biurze, a jedyny ruch odbywa się wokół strzelistych głazów imitujących biurka – jakże wymowne i symboliczne. To spektakl, który gra na emocjach. Jest co prawda przeładowany tekstem, ale tak zagrany, że nie sposób się nudzić.

Opisywaną surowość podkreśla scenografia Roberta Woźniaka. W gabinecie Maxa, oprócz głazów-biurek, są też złote, nieco kiczowate, posągi lwów – przeciwwaga dla ascetycznego wnętrza. Choć spektakl został zaadaptowany do polskich realiów, to nie ma wątpliwości, że akcja rozgrywa się w Ameryce. Świadczy o tym m.in. piosenka Bruce’a Springsteena Born in the USA, jak i scenografia „malowana” światłem, wykorzystującym kolory amerykańskiej flagi (dokładnie niebieski, utożsamiany z demokratami i czerwony – odnoszący się do republikanów).

W nastrój wprowadzają projekcje Emilii Sadowskiej. Kiedy rozpoczyna się spektakl, widzimy w zbliżeniu gigantyczną twarz głównego bohatera. Oto wita się z nami narcyz, bezwzględny, maniakalny wręcz pracoholik. Jego przemęczona twarz przypomina nieco oblicze pozbawionego woli życia zombie. Mariusz Galilejczyk wielokrotnie udowodnił, że świetnie czuje się zarówno w rolach komediowych, jak i dramatycznych. Tym razem przyszło mu się zmierzyć z thrillerem politycznym, a ze starcia z kreacją Maxa wyszedł również zwycięsko. Ciężar spektaklu spoczywa na barkach Galilejczyka, który nie schodzi ze sceny. Otwiera opowiadaną historię i zamyka. Partneruje mu bezwzględna, oschła, istna femme fatale Leny Lencz, groźna przeciwniczka, która miażdży go, pozbywając się konkurenta. Jolanta Olszewska dobrze sprawdza się w tej roli. Absolutnie perfekcyjna, dominująca i pozbawiona jakichkolwiek emocji – słowem idealny żołnierz podczas politycznej batalii. Jest i delikatna, nieco naiwna, a może nieskalana jeszcze cynizmem Ada (Aleksandra Gałczyńska), którą Max traktuje instrumentalnie. Z kolei dziennikarka Iga (Aleksandra Wojtysiak) to przebiegła poszukiwaczka sensacji – mocno stereotypowo nakreślona postać. Pozytywnym bohaterem (może pozornie?), odstającym od ferajny ze stajni manipulatorów jest Bruno, w którego wciela się Maciej Piasny. To „polityczny osesek”, ambitny, lecz nieco wycofany, skromny stażysta, którego pewność siebie spadła do poziomu Raczków Elbląskich. To też chyba jedyny bohater, którego da się lubić – za jego nieporadność. Warto wspomnieć także o Dariuszu Niebudku, który wykreował postać Frantza Berga, bohatera budzącego ambiwalentne odczucia, załatwiającego swoje interesy za pomocą innych. Przebiegła bestia – opanowany, konsekwentny, ale do szpiku kości zły.

Podsumowując, zespół Teatru Miejskiego w Gliwicach jest nadal w formie i nie zwalnia tempa. Potwierdzeniem tego jest nie tylko Spin doktor, ale i niedawne wyróżnienia. 11 kwietnia odbyło się rozdanie Złotych Masek, czyli najważniejszych nagród teatralnych województwa śląskiego, i aż dwie statuetki zdobyli twórcy związani z gliwicką sceną. Aleksandra Maj, którą widzieliśmy między innymi w recenzowanych na łamach teatrologii Pokojówkach Jeana Geneta, otrzymała ją za najlepszą rolę kobiecą w 2021 roku, a Przemysław Pilarski został uhonorowany w kategorii specjalnej za tekst sztuki Dziki Wschód, także przeze mnie komentowanej.

Źródło:

https://teatrologia.pl/recenzje/magdalena-mikrut-majeranek-polityka-wypala/

Pobierz recenzję .pdf

Organizatorzy / Partnerzy / Patroni

Teatr Miejski w Gliwicach