Całe życie

Zapraszamy na krwisty, współczesny dramat, z dużą dozą komizmu i mocno zarysowanymi postaciami. Pod koniec lata, w luksusowej willi w Toskanii, para o skomplikowanych relacjach spotyka się z przypadkowymi turystami, którym wynajmują pokój. Podczas przedłużającej się kolacji i sporej ilości wina dochodzi do gwałtownych dyskusji. Wychodzą na jaw frustracje, urazy i sekrety, jakie można zdradzić tylko kompletnie obcym ludziom, których nigdy się już nie zobaczy. Rozpoczyna się gra, której nie można już przerwać. Nikt nie wyjdzie stąd jako zwycięzca, ale i nikt nie pozwoli się pokonać. Bohaterki spektaklu prezentują gamę zróżnicowanych emocji, postaw i poglądów, wobec których współczesna kobieta musi się określić, a często po prostu doświadczyć ich na własnej skórze.

Kiedy gramy Zobacz inne terminy
SCENA Kameralna
CZAS 2 godziny, w tym 1 przerwa
WIEK WIDZÓW 16+
PREMIERA 16 października 2021 r.
UWAGI Prosimy o punktualne przybycie na spektakl - z uwagi na układ widowni spóźnieni widzowie nie będą wpuszczani na salę. Aktorzy palą papierosy.

Twórcy

TEKST Joanna Oparek
REŻYSERIA Joanna Oparek
SCENOGRAFIA Ignacy Czwartos
ASYSTENT REŻYSERA Maciej Piasny
OPRACOWANIE MUZYCZNE Marcin Oleś
ASYSTENTKA SCENOGRAFICZNA Joanna Kaczor-Bal
ŚWIATŁO Dariusz Biernat
MULTIMEDIA Bartosz Dziuba
MULTIMEDIA Grzegorz Grocholski

Video

Wiecej o spektaklu

"Całe życie"

Bez Znieczulenia, Jacek Wakar
Dziennik Teatralny Łódź
W eleganckim salonie na sofie siedzi para

Przyznaję, nie znałem wcześniej twórczości Joanny Oparek. Jadąc do Gliwic na jej przedstawienie „Całe życie” o autorce – zarówno tekstu, jak i inscenizacji – nie wiedziałem nic. To dobrze, myślałem. Zero oczekiwań, możliwości porównywania, zabawy w skojarzenia z poprzednimi dokonaniami.

Krótki research niezbyt znacząco zmienił ten stan rzeczy. Jeden spektakl Iwony Jery w koprodukcji polsko-niemieckiej, coś w krakowskim Teatrze Nowym, no i zdarzenie najbardziej intrygujące – performatywne czytanie jej sztuki o Helenie Modrzejewskiej w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Reżyserował Radek Rychcik, zagrali Dorota Segda, Katarzyna Gniewkowska, Roman Gancarczyk, Jan Peszek, Jacek Romanowski. Rzecz nazywała się „Projekt Ameryka”, ale największe wrażenie robiła obsada. To są artyści, do których gustów trudno nie mieć zaufania.

Niewiele to jednak zmieniło w sprawie „Całego życia” w gliwickim Teatrze Miejskim. Poza tym, że wiedziałem już, że Joanna Oparek nie ma problemów z nawiązywaniem do dobrych wzorców, korzystaniem z kulturowych odniesień, budowaniem nieoczekiwanych myślowych powinowactw. Reszta musiała być niespodzianką, włącznie z pytaniem, jak Oparek poradzi sobie z reżyserowaniem własnego tekstu, a zatem przeniesieniem go na scenę w wymarzonym przez siebie kształcie. To są te chwile, gdy w razie czego nie ma na kogo zrzucić odpowiedzialności – dramaturg robi po swojemu. Uczciwe to ze strony szefów Teatru Miejskiego. Jeśli oddawać scenę nowym twórcom, to z pełnią zaufania. Kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
Gliwicki teatr w ostatnich latach to był przede wszystkim ogromny sukces „Najmrodzkiego” w inscenizacji Michała Siegoczyńskiego, w swoim czasie bezdyskusyjnego, choć sensacyjnego zwycięzcy Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Doceniałem to przedstawienie, ale nie zapałałem do niego szczególną sympatią. Inaczej z „Miłością w Leningradzie” – spektaklem – koncertem przygotowanym przez Łukasza Czuja. Energia tamtego widowiska niemalże rozsadzała scenę.

„Całe życie” nie ma z pracami Siegoczyńskiego i Czuja nic wspólnego, to teatr w zupełnie innej kameralnej skali, ale na odnowienie znajomości z gliwicką sceną nadaje się znakomicie. Pokazuje poszukiwania Teatru Miejskiego, który szuka kontaktu z szeroką publicznością, ale nie próbuje za wszelką cenę jej schlebiać. „Całe życie” to atrakcyjny teatr środka, dla ludzi, którzy nie zjedli zębów na sztukach współczesnych, za to interesują się światem. Spektakl Joanny Oparek ma coś wspólnego z kinem spod znaku Netflixa, ale tym w wersji premium, a nie z uśrednioną sieczką. Jest jak kawałek życia, podglądany przez dziurkę od klucza, a może lepiej powiedzieć wysokie okna toskańskiej willi, gdzie dzieje się akcja sztuki. Inna sprawa, iż autorka wprost daje do zrozumienia, że jest obeznana z klasyką XX-wiecznego dramatu i filmu, a nawet składa im jednoznaczny hołd. Nawiązuje w ten sposób porozumienie z tymi, co szukają w teatrze intertekstualnych gier, cokolwiek w życiu widzieli albo zwyczajnie chcą pobawić się w skojarzenia lub odświeżyć własną pamięć.

Małżeństwo z dłuższym stażem (Aleksandra Maj i Tomasz Borkowski) oraz Ewa (Antonina Federowicz) i Rafał (Maciej Piasny) – para nie-para, są ze sobą trochę, a trochę nie są, sypiają ze sobą czasem, a chwilami emocjonalnie się od siebie oddalają, a teraz spędzają wakacje, podróżując na zasadzie coachsurfingu. Najbliższą noc mają spędzić w luksusowej willi w Toskanii, pozostawionej Agnes i Arturowi przez znajomych. To będzie długa bezsenna noc, w strugach najprzeróżniejszych alkoholi i oparach najtrudniejszych emocji. Damsko-męskie gry, teatr dwojga aktorów dla dwojga widzów, wzajemne uświadamianie, w jakim punkcie wspólnego życia się znaleźliśmy.

Całość zaczyna się od rzucanej na ścianę animacji na temat życia owadów, jakby autorzy chcieli zasugerować, że bohaterowie „Całego życia” są nikim innym, jak tylko właśnie ludzkimi owadami i beznamiętnej bezdusznej wiwisekcji zostaną przez najbliższe dwie godziny na naszych oczach poddani. Obietnica pozostaje niespełniona, ale to w moim odczuciu lepiej. Oparek portretuje postaci z „Całego życia” chwilami ostro, nie narzuca się z sympatią wobec nich, bywa wobec nich nawet okrutna, ale nie pozostawia Agnes, Ewy, Artura i Rafała samych. W jednej nocy i dwóch godzinach scenicznej akcji kondensuje wszelkie emocje, żale, niespełnienia oraz, jak można się spodziewać, mocno mgliste nadzieje. Nie kończy jednak na wymierzaniu razów wobec owej czwórki, nie bawi jej ekscytowanie się ich wzajemnym okrucieństwem. To w przedstawieniu jest i nie da się ukryć, że wzmacnia jego atrakcyjność. Na koniec jednak jest jak w życiu. Z ręki wypada broń, ostatni cios już nie przynosi satysfakcji, w jej miejsce pojawia się współczucie. Właśnie z tym uczuciem zostawiają nas autorzy gliwickiej inscenizacji. Popatrzyliśmy sobie na damsko-męską wolną amerykankę, a teraz zatrzymajmy się na chwilę. Może nadzieją i dla nich tam na scenie i dla nas na widowni jest odrobina wzajemnej czułości.
Tyle konkluzji, wcześniej mamy ring wolny i kolejne starcia. Agnes i Artur to ludzie świadomi siebie, wiele razem przeżyli i doświadczyli. Miłość zastąpiło przyzwyczajenie, dawna ekscytacja sobą minęła i pozostały zabawy w zadawanie ran. Aleksandra Maj i występujący gościnnie w Gliwicach Tomasz Borkowski dozują je z upodobaniem i raczej szczodrze, z autoironią i przemyślnie. Celowo grają ludzi odpychających, ale pokazują, że Agnes i Artur sami wpadają w zastawiane przez siebie pułapki. Wystarczy spojrzeć, jak wyprostowana sylwetka aktorki nagle się kurczy, jakby poczuła się bezbronna i szukała pomocy. Lub na twarz Borkowskiego (dobrze, że teatr w Gliwicach przypomniał o tym aktorze) wykrzywioną w grymasie uśmiechu, gdy przebiega przez nią nerwowy tik, jakby jego Artur sam był przerażony nakręcaną wspólnie z żoną spiralą powierzchownej nienawiści.

Antonina Federowicz jako Ewa ukazuje przede wszystkim naturalność swej bohaterki, jej świeżość i brak hamulców w mówieniu prawdy prosto w oczy. Młoda aktorka w związku z tym nie sili się na wyszukane wypróbowane sposoby, na scenie raczej jest niż gra, ale i tak skupia na sobie uwagę. Partnerujący jej w roli Rafała Maciej Piasny jest z całej czwórki najbardziej prostolinijny, chyba w rysunku psychologicznym najmniej skomplikowany. Aktor najmniej ma do zagrania, ale to, co ma, gra dobrze. Najważniejsze, że budzi sympatię.

Ewa, w dramacie początkująca aktorka, dostaje w trakcie wieczoru telefon z propozycją roli w „Kto się boi Virginii Woolf?” Edwarda Albee’go, a Joanna Oparek tym samym odkrywa karty przed tymi, co się jeszcze nie domyślili. „Całe życie” to jej parafraza jednej z najsłynniejszych amerykańskich sztuk poprzedniego stulecia. Agnes i Artur to Martha i George, Ewa i Rafał – Żabcia i Nick. Niektóre sceny przytacza Oparek niczym cytaty z dramatu, nawiązuje również do klasycznego filmu z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem. Powinowactwo jej utworu z dziełem Albee’go niemalże od początku jest jasne, może więc dobrze, że autorka tak ostentacyjnie do niego się przyznaje. Wydaje się jednak, że chwilami owe nawiązania są zbyt oczywiste, z niektórych cytatów można było zrezygnować. Tym bardziej, że „Całe życie” w Gliwicach to autonomiczna historia. Wiele zawdzięcza sztuce Albee’go i nie musi długu, jaki wobec niego zaciąga, tak ostentacyjnie manifestować.

Najważniejsze jednak, że „Całe życie” w Teatrze Miejskim świetnie się ogląda i dobrze słucha, w czym pomaga leitmotiv z songu Paolo Conte „Via con me”, który dzięki spektaklowi sobie przypomniałem i teraz nucę go obsesyjnie. To wysoka rozrywka – gatunek, jakiego w polskich teatrach mamy jak na lekarstwo.

Źródło:

http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/bez-znieczulenia-1.html

Pobierz recenzję .pdf

"Całe życie"

Bitwy na słowa, Marta Odziomek
Gazeta Wyborcza Katowice
W eleganckim salonie na sofie siedzi para

„Całe życie” w Teatrze Miejskim w Gliwicach to spektakl petarda. Tekst skrzy się inteligentnymi dialogami, kąśliwymi ripostami, dowcipnymi odzywkami. Jego sceniczna realizacja to z kolei fantastyczny popis dwóch aktorek i dwóch aktorów, których ogląda się i słucha z zapartym tchem.

To spektakl utkany z masy iście fascynujących dialogów wyrzucanych w międzyludzką przestrzeń z prędkością światła. Z rozmów o rzeczach błahych i ważnych; z krótkich monologów, które charakteryzują postaci je wypowiadane; z wyrzutów czynionych drugiemu człowiekowi; z ostrych jak brzytwa docinków w stronę partnera, który nie spełnia już naszych oczekiwań; z niedopowiedzeń i urwanych w połowie zdania deklaracji, których jeszcze nie chce się składać; z sekretów, które mimochodem się nam wymykają z serc, bo chcemy się wreszcie nimi z kimś podzielić; z gorzkich refleksji o własnym życiu.

Portrety kobiet

Autorką sztuki i równocześnie reżyserką jej gliwickiej odsłony jest Joanna Oparek, poetka i pisarka, a jej „Całe życie” miało premierę w Krakowie w ramach projektu „Sto Lat Głosu Kobiet” w 2018 r. – tytuł dramatu nawiązuje do słów „Chcemy całego życia!” postulowanego ponad sto lat temu przez Zofię Nałkowską. I to właśnie współczesne kobiety są tu portretowane najbardziej kolorowo, w całym swoim rozedrganiu i skomplikowaniu, z ich morzem emocji, ale i chłodną racjonalnością pokazywaną kiedy trzeba.

Kobiety wyzwolone – feministka pisarka i początkująca aktorka – ale wciąż mocujące się z ograniczeniami i stereotypami wynikającymi z ich cech płci czy przez wieki narosłymi przekonaniami o ich „roli” w społeczeństwie.

Świadomej swojej siły, choć uwikłanej emocjonalnie pisarce Agnes (znakomita, koncertowo przedstawiona kreacja Aleksandry Maj) i aktorce Ewie, która walczy o swoją pozycję w środowisku i próbuje na razie nie pakować się w miłosne relacje (delikatna, wieloma odcieniami malowana rola Antoniny Federowicz), towarzyszą mężczyźni. Feministce – piszący kiepskie kryminały, podchmielony mąż Artur (gościnnie trzęsący sceną, rewelacyjny Tomasz Borkowski), aktorce – wieczny student, kochanko-przyjaciel Rafał (poprawny Maciej Piasny).

Życie nie jest jak pejzaż

Ich gorące dyskusje toczą się w urokliwej scenerii – w nowobogackiej willi w Toskanii, w której pomieszkują Agnes i Artur, a do której na jeden nocleg trafiają Ewa i Rafał. Zapach soczystych winogron, pierwszorzędnych oliwek i lokalnego wina, które zanim zostanie wypite, musi troszkę pooddychać, wręcz unosi się nad widzami. Ach, móc spędzać dnie w takim otoczeniu! Tak myślą młodzi podróżnicy i my sami.

Nic nie jest jednak takie, na jakie wygląda – głosi stara prawda. Ta włoska noc będzie bolesna, nie tylko ze względu na porannego kaca (gdyż topić frustracje będzie się tu w różnego rodzajach alkoholu – jakie to polskie!). Okaże się, że panie – zaradne, sprytne, inteligentne – bywają niedorzeczne, sprzeczne. Panowie zaś wykażą rezygnację i słabość. Cóż – całe życie, mimo że to jedyne, co mamy, nie jest piękne jak toskańskie pejzaże.

Jazda bez trzymanki

Śmiało mogę napisać, że „Całe życie” to jedna z najlepszych propozycji tego sezonu artystycznego w teatrach naszego województwa (jej premiera odbyła się w październiku 2021 r.). Nie napiszę, że najlepsza, bo jeszcze się on nie skończył (ale trzeba przyznać, że gliwicka scena proponuje w nim warte uwagi i ważne tytuły)!

To dwie godziny teatralnej jazdy bez trzymanki, wybornej aktorsko, przemyślanej reżysersko, z niezobowiązującymi nawiązaniami do słynnych sztuk w konwencji „słownej naparzanki” – „Kto się boi Virginii Woolf” Albeego czy „Boga mordu” Rezy.

To propozycja zarówno dla zakręconych teatromanów, jak i ludzi chodzących do teatru dla rozrywki (w tym przypadku jest to rozrywka wysokich lotów).

Źródło:

https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35018,28141349,bitwy-na-slowa-cale-zycie-w-teatrze-miejskim-w-gliwicach.html

Pobierz recenzję .pdf

"Całe życie"

Kąśliwe rozmówki, Paweł Kluszczyński
Nowa Siła Krytyczna
W eleganckim salonie na sofie siedzi para

Niemal zawodowo odwiedzam teatry, oglądam sporo i myślę sobie czasem, że już mało co może mnie zaskoczyć i nagle trafiam na spektakl-niespodziankę. Spotkało mnie to ostatnio w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Autorka scenariusza i zarazem reżyserka „Całego życia” Joanna Oparek zaprasza nas do ciasnej przestrzeni Małej Sceny, gdzie podobni do ciekawskich sąsiadów oglądamy z drażniącej bliskości starcia dwóch gorącokrwistych par.
Atmosfera jest gęsta, pierwsze wrażenie skłania do przekonania, że zobaczymy kolejną farsę. Jak w klasycznym przypadku tego gatunku akcja osadzona jest w nowobogackiej willi (na włoskiej prowincji): atłasowa sofa, stół z drogimi nakryciami, obficie wyposażony barek… W tyle sceny dwie pary futryn, skąd pewno lada moment zaczną w gorączce wyskakiwać bohaterowie. Jednak coś od początku tutaj nie gra. Scenografia Ignacego Czwartosa daje efekt przytłoczenia, nie tylko za sprawą mebli (nawet stół uległ dziwnej kompresji, blat ma kształt trapezu), czuć zbliżające przeładowanie emocjami.

Pozornie nic nadzwyczajnego, ot psychodrama przy kieliszku, w otoczeniu pięknych okoliczności przyrody. Poznajemy dwie pary, różni je pokolenie, usytuowanie społeczno-ekonomiczne, doświadczenie. Cóż może się wydarzyć na pierwszym w życiu spotkaniu czwórki ludzi, zaaranżowanym za pomocą couchsurfingu, czyli wynajmu noclegu u nieznajomych? Taka przygoda ma nie tylko na celu zapewnić odpoczynek, ale też stwarza okazję do poznania ciekawych osób z okolicy. Gospodarze (Aleksandra Maj i Tomasz Borkowski) do nich należą. Są małżeństwem nieszablonowym, prezentują się jako ludzie inteligentni, których światopogląd jest szeroki, nie unikają drażliwych tematów, to ona w tym związku nosi spodnie. Ich relacja jest stabilna, choć nie pozbawiona konfliktów, są oczytani i sami też zajmują się pisaniem. Są ze sobą już jakiś czas, co pomaga w rozwiązywaniu problemów. Niemniej niedomówienia się piętrzą, ponieważ każde z nich próbuje uszczknąć jak najwięcej swobody w codziennych działaniach. Choć w gruncie rzeczy rozumieją się lepiej, niż mogliby przypuszczać.

Korzystający z ich gościnności (Antonina Federowicz i Maciej Piasny) to ich przeciwieństwo. Młodzi ludzie wydają się nie mieć pomysłu na siebie, szukają dopiero miejsca na świecie, nie posiadają jasnych planów na przyszłość. Nawet nie są w stanie zdecydować, czy są ze sobą, czy łączy ich tylko fizyczna relacja. Mówią dużo, ale nie potrafią przyznać, że nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Ona to początkująca aktorka, szukająca etatu i możliwości wyrażania ekspresji na scenie, a on, cóż, życiowy nieudacznik, wieczny student, sprzedawca rowerów, całe życie w krótkich spodenkach.
Podczas spotkania budowane skrzętnie granice poprawności pękają. Z każdym wypitym kieliszkiem wina, towarzystwo dzieli się coraz bardziej pikantnymi sekretami alkowy. Dochodzi do burzliwej wymiany poglądów, maski opadają. Prawdziwe oblicza znacznie różnią się od kreacji. Willa nie jest własnością gospodarzy, tymczasowo zamieszkują posiadłość przyjaciół, trunki należą do tych z niższej półki, a profesjonalizm adeptki sztuki teatralnej jest elementarny. Potoczne dialogi naszpikowane są kąśliwymi uwagami w stosunku do partnerów, ale i do zjawisk ogólnych: feminizmu, chorowania na depresję, otwartych związków.

Aktorzy grają w sposób bardzo naturalny. Szczególnie zwraca uwagę Aleksandra Maj, która jako nowoczesna kobieta balansuje na granicy zajadłej feministki i partnerki poddanej mężczyźnie życia. Podobnie Tomasz Borkowski, zgrywa inteligenta z depresją, a nie są mu obce prostackie docinki. Antonina Federowicz przypomina nieokrzesaną dziewczynę, która jeszcze nie spostrzegła, że już dorosła. Bohater Macieja Piasnego wydaje się najmniej rezolutny z towarzystwa, choć ta prostota okazuje się najlepszym wyjściem z plątaniny złośliwości i pseudomądrych wywodów.

Oglądamy bardzo smaczną komedię o ludziach, którzy chcą być idealni, niczym w fałszujących rzeczywistość filmach z Instagrama. W toskańskim wieczorze udało się zawrzeć życie nie tylko bohaterów, ale i siedzących na widowni.

Źródło:

https://e-teatr.pl/kasliwe-rozmowki-18401?fbclid=IwAR0UnnDsv2ihPAJKEKkIKh6pJKGKlIXv-FJBU4J9XrfqOUgeybDPomhF29A

Pobierz recenzję .pdf

"Całe życie"

Lokalne wino wielce ok, Piotr Praszkiewicz
teatrdlawszystkich.eu
W eleganckim salonie na sofie siedzi para

Teatr Miejski w Gliwicach po wakacjach nie zwalnia tempa i w sobotę 16 października zaprezentował drugą w przeciągu tygodnia premierę, a trzecią w niedawno rozpoczętym sezonie artystycznym.

Po bardzo dobrze przyjętych „Pokojówkach” Jeana Geneta i „Kartotece” Tadeusza Różewicza tym razem na gliwicki afisz trafił spektakl „Całe życie” Joanny Oparek. Przedstawienie to, podobnie jak „Kartoteka”, wiąże się z miastem Gliwice, gdyż jego autorka urodziła się w tym mieście, podobnie jak grający gościnnie jedną z ról Tomasz Borkowski. „Całe życie” doczekało się wcześniej tylko jednej inscenizacji w Polsce na scenie Teatru Barakah w Krakowie w roku 2018 w ramach projektu „Sto lat głosu kobiet”. Przy okazji gliwickiej odsłony tego tytułu autorka debiutuje też jako reżyserka przedstawienia.

Sztuka gliwickiej pisarki, poetki i kuratorki projektów interdyscyplinarnych jest niejako nawiązaniem do hasła głoszonego ponad wiek temu przez Zofię Nałkowską: „Chcemy całego życia”. Miało ono na celu przeciwstawienie się dyskryminacji i pozbawieniu praw kobiet. W związku z tym to właśnie kobiety, bohaterki „Całego życia”, są najmocniej zarysowanymi i najbardziej wyrazistymi postaciami, których głos jest słyszalny i bardzo wymowny.

Miejscem akcji jest piękna toskańska willa, w której podczas wakacji i pod nieobecność znajomych zamieszkuje para o dość trudnych i niejednoznacznych relacjach. Agnes (Aleksandra Maj) jest publicystką zajmującą się tematyką feminizmu. Artur (Tomasz Borkowski) to niespełniony autor niezbyt poczytnych kryminałów. Oboje tylko z pozoru są szczęśliwymi i kochającymi się ludźmi, żyjącymi beztrosko i bez problemów. Jakie tajemnice tak naprawdę skrywa ich związek?

Pewnego dnia w progu willi staje młoda para turystów, którzy podróżują w formule coachsurfingu. Ewa (Antonina Federowicz) jest początkującą aktorką, czekającą na swoją szansę zaistnienia w zawodzie. Rafał (Maciej Piasny) studiuje kierunki humanistyczne, sprzedaje rowery (co według Artura jest wielce ok), a w głębi duszy pragnie zostać pisarzem. Oboje twierdzą, że łączy ich tylko przyjaźń i pasja podróżowania… ale czy aby na pewno?

Po wstępnym zapoznaniu cała czwórka zasiada do wykwintnej kolacji zakrapianej dużą ilością lokalnego wina oraz innych trunków. W miarę upływającego wieczoru i wypitego alkoholu dochodzi do bezkompromisowych dyskusji i ostrej wymiany zdań. Opadają maski i formy. Bohaterowie wyrzucają z siebie coraz więcej negatywnych i skrywanych uczuć, żalów i sekretów. Dają upust swojej frustracji, swoim urazom i poranieniom. Hamulce przestają działać. Nie ma już tematów tabu. Karuzela złych emocji, do której wsiedli uczestnicy spotkania rozpędza się coraz bardziej i wszystkim grozi – może się przynajmniej tak wydawać – nieunikniona katastrofa. Czy jest jeszcze szansa aby się zatrzymać i uniknąć nieszczęścia? Jak doświadczenia tego niecodziennego przyjęcia i jego zakończenie wpłyną na dalsze życie bohaterów?

Joanna Oparek do swojego projektu zaprosiła czwórkę bardzo charyzmatycznych i utalentowanych aktorów średniego i młodego pokolenia, co dało mieszankę ciekawych, wyrazistych i różnorodnych postaci. Troje z nich to etatowi aktorzy Teatru Miejskiego w Gliwicach: Aleksandra Maj, Antonina Federowicz i Maciej Piasny oraz wspomniany już przeze mnie gościnnie występujący gliwiczanin Tomasz Borkowski.

Agnes, publicystka i feministka, w wykonaniu Aleksandry Maj to bardzo silna i zdecydowana kobieta, której wydaje się, że wie czego od życia oczekuje. Wygląda na pewną siebie, pewną swoich poglądów, swojej kobiecości, a także tego, że życie jakie wiedzie u boku swojego partnera nie jest spełnieniem jej wyobrażeń czy oczekiwań. Stąd zapewne bierze się tajemnica jaką w sobie nosi. Aktorka po raz kolejny udowadnia swoją klasę i potwierdza, że wyróżnienie za rolę Matki Najmrodzkiego na 25. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej czy nominacja do Złotej Maski województwa śląskiego za rok 2020 za rolę Nauczycielki w spektaklu internetowym „Białoruś obrażona” nie były dziełem przypadku. Jej Agnes potrafi być skrajnie różna w emocjach, które ewoluują w trakcie spektaklu. Początkowo jest miła, ciepła i uśmiechnięta, by następnie popaść w gniew, pokazać frustrację, zniechęcenie i bezradność.

Antonina Federowicz jako Ewa, młoda turystka i nieopierzona aktorka, gra bardzo swobodnie i naturalnie. Nie jest ani zbyt sympatyczna ani też zbyt negatywnie rozemocjonowana. Pozostaje neutralna. Jest troszkę zagubiona między marzeniami o karierze aktorskiej, kolejnymi podróżami, a tym, jakim uczuciem darzy Rafała. Federowicz w tym roku dołączyła do zespołu aktorskiego Teatru Miejskiego w Gliwicach. Po kilku skromnych scenicznych wcieleniach, w ostatnim czasie dostaje coraz poważniejsze zawodowe wyzwania, pokazując, jak duży potencjał w jej aktorstwie jest jeszcze do wykorzystania. Widać to było już wcześniej w dobrej roli w „Białorusi obrażonej”, nawet w epizodycznej w „Ożenku”, następnie w wyraźnie zarysowanej i ciekawej postaci w „Pokojówkach”.

Maciej Piasny jako Rafał, współpodróżnik Ewy, jest według mnie perełką tego spektaklu. Sposób w jaki prowadzi swojego bohatera sprawia, że jest on pewnego rodzaju wentylem bezpieczeństwa, który w odpowiednim momencie rozładowuje napięcie. Swoim każdym wtrąceniem, czy to jednym zdaniem czy tylko słowem, przerywa często podgrzaną już do czerwoności atmosferę. W zabawnej scenie upojenia lokalnym winem jest bardzo prawdziwy, komiczny, ale nieprzerysowany. Potrafi wzbudzić śmiech, ale też wzruszyć, szczególnie w momencie wyznania tego, czym tak na prawdę jest dla niego znajomość z Ewą i co dla niego znaczy. To kolejna rola tego aktora po „Wieczorze kawalerskim”, „Mieście we krwi”, „Plotce” czy „Ożenku”, która na długo pozostanie w pamięci.

Wreszcie Tomasz Borkowski – urodzony w Gliwicach, znany z wielu cenionych ról na scenach warszawskich, szczególnie Teatru Współczesnego i Polskiego, a także z małego i dużego ekranu oraz dubbingu. Po 25 latach wraca do rodzinnego miasta, gdzie wszystko się w jego życiu zaczęło i staje na deskach Teatru Miejskiego. Jego Artur, czyli niespełniony pisarz, to pokaz znakomitych umiejętności aktorskich. Borkowski od początku bawi się swoją postacią i tym, co robi na scenie. I publiczność też tej zabawie się poddaje. Lekkość jego gry jest naprawdę imponująca. Każdy gest, ruch, słowo, grymas twarzy są idealnie wyważone i trafione w punkt. Na jego postać składa się cały wachlarz emocji i wszystkie są tak samo prawdziwe. Uważam, że Pan Tomasz nie gra Artura. On nim po prostu jest. Warto odwiedzić gliwicki teatr i zobaczyć go w tej roli. Zobaczyć aktora, który z Gliwic wyruszył na podbój stolicy i w tej stolicy się nadal bardzo dobrze sprawdza i odnajduje. Może warto byłoby go namówić, by w Gliwicach pozostał już na stałe? Albo chociaż jako gość zasiedział się w naszym mieście na dłużej?

Przyczepić mógłbym się jedynie do drobnostek. Nie bardzo zrozumiałem początek spektaklu, kiedy to na ścianę rzucane są z projektora latające owady, a z offu słychać głosy (jeśli dobrze rozpoznałem) Aleksandry Maj i Tomasza Borkowskiego, którzy opowiadają o procesie ich rozwoju.

Doceniam bardzo piękną scenografię Ignacego Czwartosa, oddającą dobrze toskański klimat. Jednocześnie zabrakło mi prawdziwej włoskiej muzyki, która jeszcze dobitniej podkreśliłaby nastrój tego miejsca na świecie, w którym znaleźli się bohaterowie sztuki.

„Całe życie” to spektakl oparty głównie na słowie i to ono jest tutaj najważniejsze. Tak jak w tekście Joanny Oparek, tak i w życiu, często ranimy się słowami. Niby wypowiadamy ich wiele, a nie potrafimy się zrozumieć, nie osiągamy porozumienia, w efekcie cierpimy, skrywamy emocje, zaczynamy mieć sekrety, co prowadzi z kolei do rozpadu wielu rodzin, związków czy przyjaźni. Musimy nauczyć się rozmawiać o swoich uczuciach, o naszych potrzebach czy słabościach, aby uniknąć takich sytuacji, w jakich znaleźli się bohaterowie „Całego życia”.

Gliwicki teatr ponownie pozytywnie zaskakuje kolejną premierą. Mówi się, że często ilość nie idzie w parze z jakością, ale nie w przypadku gliwickiej sceny. Trzecia premiera w tym sezonie to kawał naprawdę solidnego teatru. I można ją – jak dobre wino – polecić każdemu.

Źródło:

https://teatrdlawszystkich.eu/lokalne-wino-wielce-ok/

Pobierz recenzję .pdf
Teatr Miejski w Gliwicach