Dobro narodowe, jakim jest twórczość Aleksandra Fredry, to temat dla teatru niełatwy i delikatny. Bo albo klasycznie, albo wcale.
Fredro portretował w swych sztukach społeczeństwo, ukazywał je w krzywym zwierciadle i był w tym znakomity, a jego dzieła, w pewnym sensie, ponadczasowe. Bo czy dziś, tak jak lat temu dwieście, nie myślimy o pieniądzach i miłości? Dlatego byłam ciekawa, jak Teatr Miejski w Gliwicach poradzi sobie z legendarną sztuką pióra hrabiego Fredry. „Damy i huzary” doczekały się kilku kanonicznych i znakomitych spektakli w reżyserii m.in. Kazimierza Kutza, Olgi Lipińskiej czy Krystyny Jandy, wiernych oryginałowi w słowie i kostiumie.
Gabriel Gietzky, reżyser gliwickiej realizacji, wierność słowu zachował, resztę totalnie uwspółcześnił, poczynając od kostiumów, na dodatkach muzycznych skończywszy. Tak, tak, ze sceny rozbrzmiewają cztery utwory skomponowane w duchu fredrowskim. Gietzky rzuca wyzwanie klasyce. W pierwszej scenie widzimy parę młodych bohaterów – Zosię (Izabelę Baran) i Edwarda (Michała Wolnego) w piżamach, układających się do snu. A śnić będą historię o damach i huzarach.
W oryginalnej sztuce akcja rozgrywa się między kampaniami 1809 i 1812 r. „w domu Majora na wsi”, gdzie zjechali się koledzy pułkowi gospodarza (ich pierwowzorów szukać można w pułku tzw. srebrnych huzarów, w którym Fredro służył kilka miesięcy 1810 r.) i jego siostry. Sztuka zbudowana jest z niezwykłą precyzją w doborze i rozstawieniu postaci: z jednej strony Major, Rotmistrz, Porucznik, Kapelan i „dwa stare huzary”, z drugiej – siostry, „jedna starsza i grubsza od drugiej” i ich służące: Józia, Zuzia i Fruzia. Intryga opiera się na nagle obudzonej, niezależnie od wieku, gotowości huzarów do małżeństwa, zaś ośrodek perypetii stanowi podjęta przez jedną z sióstr, Orgonową, próba wyswatania 18-letniej córki, Zofii, podstarzałemu, ale majętnemu bratu, zakończona małżeństwem Zofii … z młodym Porucznikiem, któremu Major zapisuje majątek.
Na gliwickiej scenie nie zobaczymy sielskiej wsi, choć słyszymy świegot ptaków. Nadjeżdżającą landarę, kocz czy powóz możemy sobie jedynie wyobrazić. Nie ma także dworku szlacheckiego, a aktorzy grają praktycznie bez scenografii. Panuje za to nerwowość w plastikowej oprawie, którą stanowią gadżety rodem z Ikei, dziś obowiązkowe fetysze we wszystkich mieszkaniach: białe psy, charakterystyczne klatki, są też walizki z marketów – wszystko to bagaż sióstr. Kostiumy także współczesne, oszczędne w formie, ale wiemy, kto huzar, a kto dama.
W sztuce gra cały gliwicki zespół, gościnnie, w roli Orgonowej, Anna Kadulska, aktorka katowickiego Teatru Śląskiego. Aktorzy mają bardzo trudne zadanie: mierzą się nie tyko z tekstem, muszą również nadrobić to, czego nie widać, stąd układ choreograficzny bogaty w elementy pantomimy. Plany dynamicznie się zmieniają, wszyscy biegają po scenie, co wyprowadza z równowagi, bo nie wiadomo, na kogo patrzeć.
Kadulska (Orgonowa): cudowna, kiedy trzeba – nachalna, kiedy trzeba – przymilna. Dyryguje majorem, nadaje także ton całemu przedstawieniu. Jej interpretacja doskonale wpisuje się we współczesną mamuśkę, która marzy o ustawieniu córeczki i bardzo dobrze zdaje sobie sprawę z tego, w jaki sposób przeprowadzić akcję omotania podstarzałego kawalera. Postać krwista i dobrze zagrana. Podobnie Major (Łukasz Kucharzewski). Choć nie jest w wieku tytułowego bohatera, doskonale gra starego kawalera. Finał przypomina trochę festiwal piosenki – oto do mikrofonów ustawionych z przodu sceny podchodzą bohaterowie i bohaterki, tocząc bitwę na dialogi.
Czy taka realizacja się broni ? Gietzky nie kombinował z tekstem, mamy Fredrę w czystej postaci. Ale widzowie mogą mieć problem z nowoczesnym potraktowaniem narodowej świętości. Z drugiej strony dlaczego nie zaryzykować i tekstu sprzed prawie dwustu laty nie „wrzucić” w nasz pędzący i wciąż nakręcający się świat?
Źródło:
http://www.nowiny.gliwice.pl/damy-i-huzary-uchodza-po-premierze-w-teatrze-miejskim-w-gliwicach