Tchnienie

Współczesna historia miłosna. Humorystyczna, ironiczna opowieść o parze, która mierzy się z podjęciem ważnej decyzji. Chcą, powinni, czy dadzą radę… mieć dziecko? To sympatyczni, wrażliwi, młodzi ludzie. Ich rozważania mają charakter osobisty, lecz odnoszą się także do pełnej niepokojów, otaczającej nas rzeczywistości. Temat dziecka jest punktem wyjścia do zgłębienia tej relacji.

SCENA Kameralna
CZAS 1 godzina, 30 minut
WIEK WIDZÓW 16+
PREMIERA 8 lutego 2019 r.

Twórcy

TEKST Duncan Macmillan
PRZEKŁAD Anna Gujska
REŻYSERIA Rafał Szumski
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY Aleksandra Grabowska
MUZYKA NA ŻYWO Daniel Malchar/Kamil Malchar

Wiecej o spektaklu

"Tchnienie"

Nowe życie kontra stary świat, Marta Odziomek
Gazeta Wyborcza Katowice
Na czarnym tle stoi młoda kobieta w żółtej sukience. Ma rozłożone na boki ręce. Krzyczy.

Scena kameralna. Dwa krzesła pod ścianą, którą tworzy lustro weneckie. Za nim muzyk wśród kwiatów. Nad jego głową jaskrawy neon z napisem „Albo moglibyśmy zasadzić las”. Przed nami odarci z teatralności, prawie że prywatni – Alina Czyżewska i Łukasz Kucharzewski, bohaterowie „Tchnienia” w reżyserii Rafała Szumskiego, jego udanego debiutu reżyserskiego w profesjonalnym teatrze.
Napis na tym neonie to taka myśl przewodnia tego spektaklu. I myśl, która nieustannie zaprząta głowy dwójki bohaterów, pary zakochanych w sobie ludzi, którzy planują wspólną przyszłość. A wreszcie wgryza się i ona w nas, skłaniając do zastanowienia się nad własnym postępowaniem – wobec tych, których kochamy, ale i wobec świata. Ten według wielu naukowców chyli się ku upadkowi. Są ludzie, którzy w to nie wierzą, ale coraz więcej osób jednak zaczyna rozmyślać nad zmieniającym się klimatem na ziemi i opłakanymi rezultatami, jakie może to przynieść. I nad tym, co my sami możemy zrobić dla ratowania planety.

Rozmowy na ten temat toczą ona i on, Alina i Łukasz – bohaterowie spektaklu według sztuki Duncana Macmillana. Bohaterowie noszą takie same imiona jak aktorzy, takie bowiem wskazówki zawarł w swojej jakże aktualnej sztuce brytyjski dramatopisarz. Radzi również, by aktorzy nie byli ograniczani żadną scenografią, dlatego też na scenie nie ma nic innego prócz dwóch stołków, bowiem reżyser Rafał Szumski postanowił z tych uwag skorzystać. Oczywiście takie granie jest piekielnie trudne. Wykonawca nie może „schować” się za przedmiotem, użyć go na potrzeby swojej roli itp. Musi polegać tylko na sobie i na partnerze. I na tekście. Ten też nie jest łatwy, bo potoczny, a jednocześnie zaplanowany. Przypomina zwyczajną rozmowę ludzi, nie jest okraszany żadnymi trudnymi słowami, ale niesie ze sobą spory ładunek emocjonalny. Dlatego z jednej strony jest dla aktorów pomocą, bo mają dużo i coś ważnego do powiedzenia, a z drugiej – wyzwaniem, ponieważ nie dość, że muszą go przyswoić, to jeszcze potem wypowiadać go tak, aby towarzyszyły mu emocje.

A jest ich cały ogrom. Bo tu nie chodzi tylko o świat, nowy las, klimat i nasze życie. W tej historii chodzi również o nowe życie! Parę bohaterów poznajemy w chwili, kiedy on pyta ją, czy może nie pora na dziecko. I zaczyna się – lawina pytań, wątpliwości, małych i większych kłótni, okazywania sobie czułości i miłości, kryzysu wreszcie. Wiele mają do przejścia, w szczególności ona, Alina. Jest przecież kobietą i to ona będzie to dziecko nosiła pod sercem. A co, jak nie donosi ciąży? A co, jak nie będzie go kochała? A co, jak nie zostanie dobrą matką? Myśli te nie dają spokoju wielu kobietom i dlatego te dywagacje Aliny, tak niesamowicie prosto wypisane przez autora i wypowiedziane z takim ładunkiem emocji przez aktorkę, trafiają do nich. Mężczyźni na widowni zaś na pewno poniekąd utożsamiają się z Łukaszem – pełnym obaw, ale też i oazy spokoju w obecnej sytuacji, choć wraz z rozwojem tych słownych akcji staje się coraz bardziej nerwowy i zdarza mu się popełniać gafy – z jedną wielką na czele, ale jaką, oczywiście nie zdradzę.

Konflikt wewnętrzny, jaki przeżywa głównie Alina, jest szalenie wymowny. Wie, że sprowadzenie dziecka na świat pociągnie za sobą kolejne tysiące szkodliwego dla ziemi dwutlenku węgla. Z drugiej strony przecież ona też ma, jak miliony kobiet przed nią, prawo do potomstwa. Dywagacje aktorki są bardzo przekonujące. Raz – jest po prostu świetna, ma znakomity warsztat, operuje znakomicie słowem, gestem, ciałem, wzrokiem. Jest w jakimś sensie „naga” przed nami, bardziej niż Łukasz. Ten może skryć się z emocjami „za swoją brodą”, Alina pokazuje każdy grymas. Dwa – aktorka jest też osobą prywatnie zaangażowaną w życie społeczne, nieobce są jej tematy związane z ratowaniem Ziemi i jej mieszkańców.

„Tchnienie” w gliwickim Teatrze Miejskim to spektakl z rodzaju tych kameralnych, po obejrzeniu których jesteśmy oszołomieni – tym, że teatr może być aż tak blisko naszego życia! Tym, że można zrealizować świetną sztukę „z pomocą” tylko dwóch aktorów, znakowej scenografii i grającego muzyka w tle (choć szczerze powiedziawszy, tej muzyki jest jednak bardzo niewiele, a szkoda). Polecam, nie tylko tym młodym, którym życie zadaje pytania o przyszłość.

Źródło:

https://e-teatr.pl/nowe-zycie-kontra-stary-swiat-a266642

Pobierz recenzję .pdf

"Tchnienie"

Dziesięć tysięcy ton CO2, Kamil Bujny
teatrdlawszystkich.pl
Na czarnym tle stoi młoda kobieta w żółtej sukience. Ma rozłożone na boki ręce. Krzyczy.

Teatr Miejski w Gliwicach wystawiając „Tchnienie” w reżyserii Rafała Szumskiego, zapewnił sobie moim zdaniem pewne miejsce na festiwalach i przeglądach teatralnych. Wynika to nie tylko ze świetnej realizacji produkcyjno-aktorskiej, lecz także poruszania wyraźnie aktualnego i popularnego tematu – kwestii związanych ze środowiskiem i ekologią.

Pisząc o najnowszym pokazie gliwickiego teatru, trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na słodko-gorzki wydźwięk, który z jednej strony bawi, a z drugiej silnie uderza. To oczywiście w dużej mierze zasługa samego tekstu (jakże świetnie i rytmicznie napisanego!), ale nie można również umniejszać zasług aktorów ani realizatorów, którzy – kreując sceniczną rzeczywistość – postawili na relację między słowem, światłem i dźwiękiem. Żeby jednak nie popadać w chaos, zacznijmy od początku – kwestii odbioru. Oglądając „Tchnienie” zastanawiałem się, z czym właściwie mam do czynienia. Publiczność reagowała różnie, niekiedy wręcz skrajnie, raz zaśmiewając się do rozpuku, by za chwilę popadać w swoiste odrętwienie, wynikające z tragicznych przeżyć postaci. Niektóre momenty zbliżały prezentację do najbardziej przewidywalnych, sztampowych i niezabawnych komedii (m.in. rozmowa o relacjach zięcia z teściową, gaszenie światła w tracie scen seksu), a z kolei inne zapewniały widzowi satysfakcję z poczucia obcowania z czymś absolutnie niezwykłym pod względem ideowym i formalnym. W tym też zdaje się tkwić potencjał samego dramatu – w umiejętnej żonglerce emocjami i obrazami/ Co należy podkreślić, reżyser nie tylko ją dostrzegł, lecz także podchwycił i wykorzystał.

Według zaleceń Duncana „Tchnienie” należy wystawiać oszczędnie: bez bogatej scenografii, najlepiej na dwa krzesła. W porównaniu z innymi polskimi wystawieniami (Warszawa, Tarnów) gliwicka inscenizacja rozbudowuje pokaz o dwa plany (dźwiękowy i świateł), jednak nie na zasadzie buntowniczej przekory, tylko przemyślanego konceptu – m.in. możliwości pogłębienia przekazu za sprawą wykorzystania granej na żywo muzyki. Oglądając przedstawienie, nie sposób nie dostrzec zależności między tymi trzema żywiołami – tekstem, światłami i dźwiękiem, gdyż wchodzą między sobą w ewidentnie rozbudowane relacje. Można by pokusić się w tym miejscu o próbę interpretacji, jaką rolę odgrywa muzyka Daniela Malchara (grana na żywo przez Kamila Malchara), jednak wydaje mi się, że lepiej będzie, jeśli do tego dojdzie sam widz – rola jest bowiem symboliczna, metaforyczna. Należy za to bez zdradzania szczegółów podkreślić znaczenie, które pokazowi nadaje dźwięk. We wspomnianej relacji dochodzi do zazębienia wymienionych elementów: na słowo reaguje muzyka, a na muzykę światło. Pełnią one różne funkcje (współtworzą działania sceniczne, gospodarują przestrzenią, podkreślają obecność widza, determinują nastrój), jednak najbardziej zasadne wydaje się porównanie ich zadania do roli greckiego chóru jako komentatora.

Ważna w tym pokazie okazuje się relacja między publicznością a aktorami i sceną. Nazwałbym ją mianem swobodnej ze względu na przełamywanie czwartej ściany oraz żywiołowe reagowanie widzów. Rzadko się z tym spotykam, by w trakcie przedstawienia odbiorcy nagradzali poszczególne partie inscenizacji gromkimi brawami (w tym wypadku głównie komediowe). Podczas „Tchnienia” zdarzało się to na tyle często, że ostateczne owacje – już popremierowe, długie, stojące – wydawały się sumą (jeśli nie ilorazem!) wszystkich oklasków. Wracając jednak do wspomnianej relacji, charakterystyczne wydaje się dla niej napięcie, które panowało na sali teatralnej. Nawet podczas dłużących się fragmentów, kiedy nie do końca wykorzystano potencjał dramatu, a aktorzy niepotrzebnie przeskakiwali z widowni na scenę i ze sceny na widownię, śledziło się akcję w wyraźnym przejęciu. Myślę, że wynika to przede wszystkim ze swobody i naturalności Aliny Czyżewskiej i Łukasza Kucharzewskiego, aktorów, którzy nie tylko dobrze odnaleźli się w niełatwym, intensywnym tekście, lecz także zbudowali między swoimi postaciami tak naturalną, wielowymiarową i realną więź, że łatwo widzowi zapomnieć o tym, że siedzi na sali teatralnej, a przedstawiana historia powstała w wyobraźni artystów. Niemałe znaczenie odgrywają tutaj światło i muzyka, które po pierwsze odsłaniają lub chowają drugi plan (choć myślę, że lepszym określeniem w tym wypadku byłaby głębia), a po drugie utrzymują widza w przekonaniu, że coś się zaraz stanie, że do czegoś dojdzie – co sprowadza się do wspomnianego wcześniej napięcia.

Mówiąc jednak o roli widzów, trzeba zwrócić uwagę na plastikową, przeźroczystą ściankę, odgradzającą przestrzeń aktorów od przywołanej głębi: tajemniczego miejsca, w którym poza muzykiem, Kamilem Malcharem, znajdują się neony (jeden z napisem Albo mogliśmy zasadzić las) oraz quasi-egzotyczne rośliny. Przywołuję ten element dlatego, że jego znaczenie ma charakter scenograficzny, ale też wyraźnie symboliczny. W zależności od dobranego oświetlenia pełni on różne funkcje: spłyca przestrzeń sceniczną, zdecydowanie ją pogłębia lub odbija (jak lustro) widownię. Ta ostatnia wydaje się znamienna, zwłaszcza że realizowana jest przede wszystkim w momentach, które wyrażają problemy nas wszystkich – współczesnych pokoleń, zmagających się zarówno z wyzwaniami klimatycznymi, jak i z własnymi wyobrażeniami o nich. Przywołane odbicie wyprowadza widza ze strefy komfortu, podkreśla nie tyle jego obecność, ile bezpośrednie uwikłanie w dramat bohaterów.

„Tchnienie”, jak już wspomniałem, bawi i przeraża jednocześnie. Jest to pokaz, który niby pozwala się od siebie zdystansować, zapewnia chwilę wytchnienia, ale tak naprawdę uświadamia widzowi beznadziejność położenia, w jakim się znajduje. Nie chodzi wcale o przerażenie związane z niechybną katastrofą ekologiczną – to byłoby za proste. Przedstawienie opowiada historię bardziej złożoną. Jest to opowieść o naszym otoczeniu – pokoleniu Ikei, korposzczurach, bywalcach modnych kawiarni, czytelnikach, aktywistach, inteligentach, mieszkańcach dużych miast. Dramat Macmiliana dotyka wszystkich, atakując nie tylko bierność wobec przemian, za które odpowiadamy, lecz także ewentualne zaangażowanie. Oglądając gliwicki spektakl, łatwo zadać sobie pytanie: w jakim stopniu mój udział w walce przeciwko zmianom klimatycznym wynika z przekonania, konieczności działania, a na ile z mody? Czy ja, mieszkaniec dużej aglomeracji, rzeczywiście pomagam środowisku, pijąc wodę ze szklanej butelki, jednocześnie latając kilka razy w roku samolotem? Czy moje starania mają jakiekolwiek znaczenie? Czy nie jestem zaangażowany tylko po to, by podkreślać swoją niezgodę na degradację przyrody? Czy może chodzi mi o coś więcej? Czy jestem dobrym człowiekiem? Twórcy świetnie wystawionego angielskiego dramatu pokazują przede wszystkim, jak bezradni i powierzchowni jesteśmy. To teatr bez wątpienia ekologiczny, wychodzący naprzeciw społecznej debacie, zataczającej – na szczęście – coraz szersze kręgi.

Źródło:

https://teatrdlawszystkich.eu/dziesiec-tysiecy-ton-co2/

Pobierz recenzję .pdf

"Tchnienie"

Gliwickie Tchnienie, Tomasz Sknadaj
terazteatr.pl
Na czarnym tle stoi młoda kobieta w żółtej sukience. Ma rozłożone na boki ręce. Krzyczy.

„Tchnienie” Duncana Macmillana, które w reż. Rafał Szumskiego można oglądać na Małej Scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach, to kameralny spektakl napisany przez samo życie.

Dwójka bohaterów Łukasz i Alina to para z kilkuletnim stażem, kochają się, dzielą ze sobą swoje smutki i radości i jak to bywa po pewnym czasie bycia razem, snucia wspólnej przyszłości, pada w końcu hasło „Co dalej? Może już czas na dziecko?” W tym momencie przychodzą różnorakie refleksje, bo jednak potomek to radykalna zmiana życia jakie się do tej pory znało, zmiana priorytetów życiowych, odpowiedzialność za kogoś zupełnie bezbronnego wobec otaczającego nas świata… Takim właśnie pytaniem rozpoczyna się spektakl, gdy bohaterowie stoją w kolejce do kasy w Ikea. Stają więc przed dylematem i zaczynają rozmyślać czy to już ten czas, czy mają odpowiedni status majątkowy na powiększenie rodziny, czy na pewno tego chcą, czy są gotowi, czy zdają sobie sprawę z tego co ich czeka, czy podołają, czy są dobrymi ludźmi, czy w ogóle chcą powołać nowe życie na tym niedoskonałym świecie?

Rozmowy jakie widzimy są pewnymi strumieniami świadomości przedstawianymi w różnych odstępach czasu ale oczywiście przy zachowaniu chronologii. Czasem ma się wrażenie, że dana scena rozpoczęła się tak naprawdę wcześniej, a my jesteśmy jej świadkami gdzieś od połowy, ale za to od tej bardziej dramatycznej, wyrazistej połowy. A czasami zdarza się, że rozmowa zostaje tak jakby nagle przerwana, nie widzimy jej implikacji (mimo, że domyślamy się, że mógł po niej pozostać jakiś żal, smutek, złość, radość, ekscytacja). Trzeba też przyznać, że rozmowy są naprawdę życiowe, czasami ma się wprost wrażenie, że zostały one wyciągnięte nam z ust, z naszych myśli. To tylko potęguje wrażenie, że my, jako widzowie, słuchając rozmów Łukasza i Aliny, jesteśmy świadkami czegoś osobistego, intymnego. Czegoś co na co dzień nie widzimy, nie oglądamy, chyba, że z perspektywy pierwszej osoby – bezpośredniego uczestnika takiej rozmowy.

Po wejściu na Małą Scenę, gdzie odgrywany jest spektakl, może zadziwiać sceneria, a raczej jej brak – ot dwa stołki i gigantyczne lustro-szyba, za którą zasiada grający na żywo muzykę Kamil Malchar (zamiennie z twórcą muzyki – Danielem Malcharem). Czyli na scenie mamy minimum środków ale maksimum treści. Bo tak naprawdę nic więcej tutaj nie potrzeba, cały spektakl opiera się bowiem tylko i wyłącznie na rozmowie oraz monologach dwóch postaci. I to na ich barkach spoczywa cały ciężar tego kameralnego przedstawienia, a zdecydowanie trzeba przyznać, że oboje – Alina Czyżewska oraz Łukasz Kucharzewski stanęli na wysokości zadania. Oboje zagrali naprawdę fenomenalnie i to całymi sobą – głosem, postawą, mimiką, mową ciała. Można powiedzieć, że nie czuło się, że odgrywali oni jakąkolwiek rolę, ale byli po prostu sobą, pokazywali nam samych siebie, dzielili się z widzami swoimi własnymi przemyśleniami. Chemię pomiędzy tą dwójką było widać, było czuć w spektaklu. Po prostu ogromne brawa! Mówiąc o spektaklu nie można też zapomnieć o Kamilu Malcharze, który na żywo odgrywa dźwięki z tylnej części sceny. Używa do tego różnorakich instrumentów, od trąbki przez djembe aż po hang drum i za ich pomocą tworzy niesamowite melodie, które budują klimat kolejnych scen.

Warto też na końcu wspomnieć, że bohaterowie spektaklu starają się być zaangażowani w to co dzieje się dookoła nich, martwią się zanieczyszczeniem środowiska i zastanawiają się jak mogą temu przeciwdziałać. Przez co pośrednio ale i bezpośrednio sam spektakl jest zaangażowany – pada w sztuce hasło „albo moglibyśmy zasadzić las…”, w którym chodzi o to żeby postarać się zniwelować choć odrobinę swój ślad węglowy na świecie. I na sam koniec spektaklu, gdy wybrzmią już brawa, aktorzy informują nas, że to hasło nie jest przypadkowo podświetlone neonem na scenie. Fundacja Aeris Futuro z Krakowa będzie w kwietniu organizować wydarzenie w ramach którego ochotnicy będą sadzić w Gliwicach drzewa i oczywiście widzowie „Tchnienia” są na to wydarzenie zaproszeni. Tak więc widzowie także mogą się aktywnie zaangażować w ekologiczne działania, aby choć odrobinę zmienić świat na lepsze dla przyszłych pokoleń.

Podsumowując, „Tchnienie” to świetny, kameralny spektakl, który drażni emocje, zmusza do myślenia, drąży i na swój sposób nie pozwala odetchnąć. Ale jednocześnie daje pewne katharsis i pozwala przyjrzeć się rzeczom, niby oczywistym, z dystansu i dzięki temu lepiej je zrozumieć.

Źródło:

https://www.terazteatr.pl/aktualnosci/gliwickie-tchnienie-recenzja,4783

Pobierz recenzję .pdf

"Tchnienie"

Wspólne dobro, czy własne szczęście?, Paweł Kluszczyński
dziennikteatralny.pl
Na czarnym tle stoi młoda kobieta w żółtej sukience. Ma rozłożone na boki ręce. Krzyczy.

„Tchnienie” Duncana Macmillana, które w reż. Rafał Szumskiego można oglądać na Małej Scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach, to kameralny spektakl napisany przez samo życie.

Dwójka bohaterów Łukasz i Alina to para z kilkuletnim stażem, kochają się, dzielą ze sobą swoje smutki i radości i jak to bywa po pewnym czasie bycia razem, snucia wspólnej przyszłości, pada w końcu hasło „Co dalej? Może już czas na dziecko?” W tym momencie przychodzą różnorakie refleksje, bo jednak potomek to radykalna zmiana życia jakie się do tej pory znało, zmiana priorytetów życiowych, odpowiedzialność za kogoś zupełnie bezbronnego wobec otaczającego nas świata… Takim właśnie pytaniem rozpoczyna się spektakl, gdy bohaterowie stoją w kolejce do kasy w Ikea. Stają więc przed dylematem i zaczynają rozmyślać czy to już ten czas, czy mają odpowiedni status majątkowy na powiększenie rodziny, czy na pewno tego chcą, czy są gotowi, czy zdają sobie sprawę z tego co ich czeka, czy podołają, czy są dobrymi ludźmi, czy w ogóle chcą powołać nowe życie na tym niedoskonałym świecie?

Rozmowy jakie widzimy są pewnymi strumieniami świadomości przedstawianymi w różnych odstępach czasu ale oczywiście przy zachowaniu chronologii. Czasem ma się wrażenie, że dana scena rozpoczęła się tak naprawdę wcześniej, a my jesteśmy jej świadkami gdzieś od połowy, ale za to od tej bardziej dramatycznej, wyrazistej połowy. A czasami zdarza się, że rozmowa zostaje tak jakby nagle przerwana, nie widzimy jej implikacji (mimo, że domyślamy się, że mógł po niej pozostać jakiś żal, smutek, złość, radość, ekscytacja). Trzeba też przyznać, że rozmowy są naprawdę życiowe, czasami ma się wprost wrażenie, że zostały one wyciągnięte nam z ust, z naszych myśli. To tylko potęguje wrażenie, że my, jako widzowie, słuchając rozmów Łukasza i Aliny, jesteśmy świadkami czegoś osobistego, intymnego. Czegoś co na co dzień nie widzimy, nie oglądamy, chyba, że z perspektywy pierwszej osoby – bezpośredniego uczestnika takiej rozmowy.

Po wejściu na Małą Scenę, gdzie odgrywany jest spektakl, może zadziwiać sceneria, a raczej jej brak – ot dwa stołki i gigantyczne lustro-szyba, za którą zasiada grający na żywo muzykę Kamil Malchar (zamiennie z twórcą muzyki – Danielem Malcharem). Czyli na scenie mamy minimum środków ale maksimum treści. Bo tak naprawdę nic więcej tutaj nie potrzeba, cały spektakl opiera się bowiem tylko i wyłącznie na rozmowie oraz monologach dwóch postaci. I to na ich barkach spoczywa cały ciężar tego kameralnego przedstawienia, a zdecydowanie trzeba przyznać, że oboje – Alina Czyżewska oraz Łukasz Kucharzewski stanęli na wysokości zadania. Oboje zagrali naprawdę fenomenalnie i to całymi sobą – głosem, postawą, mimiką, mową ciała. Można powiedzieć, że nie czuło się, że odgrywali oni jakąkolwiek rolę, ale byli po prostu sobą, pokazywali nam samych siebie, dzielili się z widzami swoimi własnymi przemyśleniami. Chemię pomiędzy tą dwójką było widać, było czuć w spektaklu. Po prostu ogromne brawa! Mówiąc o spektaklu nie można też zapomnieć o Kamilu Malcharze, który na żywo odgrywa dźwięki z tylnej części sceny. Używa do tego różnorakich instrumentów, od trąbki przez djembe aż po hang drum i za ich pomocą tworzy niesamowite melodie, które budują klimat kolejnych scen.

Warto też na końcu wspomnieć, że bohaterowie spektaklu starają się być zaangażowani w to co dzieje się dookoła nich, martwią się zanieczyszczeniem środowiska i zastanawiają się jak mogą temu przeciwdziałać. Przez co pośrednio ale i bezpośrednio sam spektakl jest zaangażowany – pada w sztuce hasło „albo moglibyśmy zasadzić las…”, w którym chodzi o to żeby postarać się zniwelować choć odrobinę swój ślad węglowy na świecie. I na sam koniec spektaklu, gdy wybrzmią już brawa, aktorzy informują nas, że to hasło nie jest przypadkowo podświetlone neonem na scenie. Fundacja Aeris Futuro z Krakowa będzie w kwietniu organizować wydarzenie w ramach którego ochotnicy będą sadzić w Gliwicach drzewa i oczywiście widzowie „Tchnienia” są na to wydarzenie zaproszeni. Tak więc widzowie także mogą się aktywnie zaangażować w ekologiczne działania, aby choć odrobinę zmienić świat na lepsze dla przyszłych pokoleń.

Podsumowując, „Tchnienie” to świetny, kameralny spektakl, który drażni emocje, zmusza do myślenia, drąży i na swój sposób nie pozwala odetchnąć. Ale jednocześnie daje pewne katharsis i pozwala przyjrzeć się rzeczom, niby oczywistym, z dystansu i dzięki temu lepiej je zrozumieć.

Źródło:

https://www.terazteatr.pl/aktualnosci/gliwickie-tchnienie-recenzja,4783

Pobierz recenzję .pdf

"Tchnienie"

Potrzeba nam (Wy)Tchnienia. na Małej Scenie znakomita sztuka w reżyserii Rafała Szumskiego, Małgorzata Lichecka
Nowiny Gliwickie
Na czarnym tle stoi młoda kobieta w żółtej sukience. Ma rozłożone na boki ręce. Krzyczy.

Wita nas neon „a gdybyśmy tak posadzili las” i już ustawia naszą percepcję. Zagrożenie ludzkości w wyniku nieodpowiedzialnego zachowania, naszego ekologicznego łajdactwa, braku uwagi, bagatelizowania najprostszych czynności, sprawiających, że świat mógłby być po prostu lepszy. O tym rozmawiają bohaterowie kameralnej sztuki brytyjskiego dramaturga Duncana Macmillana. Ale zaczynają od dziecka.
Macmillan chce, by aktorzy występowali pod własnymi imionami, bliżej im wtedy do lepszego zrozumienia postaci oraz, co ważne, użyczenia im siebie. Zatem Alina/Alina Czyżewska i Łukasz/Łukasz Kucharzewski prowadzą nas przez swój intymny świat. Zapraszają do najbardziej skrywanych tajemnic, dotąd niewypowiedzianych pretensji, zarzutów, które gdzieś tam dusili w sobie, by w najmniej oczekiwanym momencie, na przykład w kolejce do kasy w Ikei, wyartykułować.
Istotą „Tchnienia” jest Dziecko, ale nie w wydaniu cukierkowym. Alina/Alina Czyżewska opowiada o swoim wyobrażeniu macierzyństwa najpierw z czułością, lecz w miarę opowieści (polecam uwadze tę scenę – to perełka, jest znakomita!) wpadamy w fizjologiczne realia, obdarte z romantyzmu, by na koniec usłyszeć wypowiadane ze złością słowa: „to nie ty będziesz rodził, Łukasz, więc nie chrzań mi o byciu matką”. Alina chce i nie chce mieć dziecka: kiedy dyskutują o tym wspólnie, bardzo pilnuje, żeby partner niczego nie wymuszał. A kiedy jest już w ciąży, na krótko uspokaja emocje i widzi nawet ten lepszy świat z rodziną w roli głównej. Jednak nie porzuca obaw, dorzucając nowe: sprowadzenie na świat człowieka, który będzie żył w coraz bardziej zdegradowanym środowisku, na coraz bardziej zanieczyszczonej planecie, kiedy maska antysmogowa stanie się domowym wyposażeniem, jest nieodpowiedzialne.

Młoda kobieta jest rozedrgana, przejęta, bardzo poważnie traktuje sprawy społeczne. Kiedy ze sceny padają nazwy regionów, w których toczy się wojna, widać, że zna te problemy nie z gazet czy telewizji. Czyżewska jest aktywistką, pracowała z uchodźcami, więc dla niej nie są to tylko kwestie ze scenariusza. Sceniczna Alina potrafi irytować się i irytować ludzi swoją gorączką, przesadnymi rekcjami, ale tak robią pasjonaci, ludzie uświadomieni, którzy czują mocniej. Bohaterka Macmillana potrafi być też rozbrajająco nieporadna, gdy pragnie „uciec” od decydowania, wyborów, kiedy chciałaby, żeby zrobił to ktoś inny. Ale to ledwie mgnienie, ułamek czasu, bo nieporadność szybko znika, ustępując hardości.
Łukasz/Łukasz Kucharzewski również jest pełen obaw, oczywiście myśli o planecie, i o dziecku, ale tak jakoś mniej natarczywie, bardziej miękko. Ustępuje, waha się, jest zwolennikiem „jakoś to będzie”. Nie wiemy, czy bywa wspierający i opiekuńczy, bo w kluczowych, najbardziej dramatycznych momentach, Alina jest sama. Nie wiemy, czy rozumie jej społeczny płomień. Wiemy jedno: bardzo ją kocha i jest gotów na wiele.
Rafał Szumski przygotował dobry spektakl, aktualny i wymagający pewnego specjalnego rodzaju odczuwania. Aktorzy są blisko nas, czujemy się skrępowani ich obecnością, jakbyśmy podglądali domowe życie. Wiercimy się więc niespokojnie na krzesłach, rozglądamy po sali, bo dociera do nas, że oto aktorzy na scenie poruszają najbardziej ważkie kwestie. I nie chodzi tylko o dziecko, bardziej o codzienne ekologiczne grzechy, których nawet nie ukrywamy.
Alina i Łukasz są lustrzanym odbiciem naszych trosk, złych wyborów, zaniechanych rozmów. Na małej scenie w Teatrze Miejskim w Gliwicach, oglądając „Tchnienie”, zobaczyliśmy siebie. I to sukces spektaklu.
Bohaterowie „Tchnienia” są parą, jakich tysiące. Ich rozmowy brzmią znajomo, sami takie prowadzimy. Jednak na pustej scenie, gdzie za jedyny rekwizyt służą dwa krzesła, docierają do nas z wielką mocą. Aktorzy doskonale radzą sobie z intensywnym i wcale niełatwym tekstem sztuki, muszą uważać, by nie dać się zaprowadzić na manowce nadinterpretacji. Łatwo postać przerysować, a wtedy staje się nieznośnie histeryczna, przez co sztuczna. I nie wierzymy jej już za grosz. Alina i Łukasz nie wpadli w tę pułapkę: ich gra płynie naturalnym nurtem. Są dowcipni, czasem gorzko, są wkurzeni, przeklinają, cieszą się jak dzieci, dostają głupawki, potrafią toczyć filozoficzne spory, przebierając się w piżamy. Po prostu żyją…

Źródło:

https://e-teatr.pl/potrzeba-nam-wy-tchnienia-na-malej-scenie-znakomita-sztuka-w-rezyserii-rafala-szumskiego-a268692

Pobierz recenzję .pdf

Organizatorzy / Partnerzy / Patroni

Teatr Miejski w Gliwicach