Tramwaj zwany pożądaniem

Dominacja kobiet to również zasługa aktorek, a zwłaszcza występującej w spektaklu gościnnie Mirosławy Żak. Skupiając uwagę widzów na kreowanej przez siebie Blanche, aktorka oddaje wszystkie stany bohaterki, które w swoim dramacie opisał Williams. (Teatralia Śląsk)

Po pierwsze – świetnie brzmi drapieżny tekst. Po drugie – reżyser Jacek Jabrzyk ciekawie eksperymentuje w swojej realizacji. Po trzecie – Mirosława Żak jako Blanche jest hipnotyzująca. (Gazeta Wyborcza)

Spektakl gra na emocjach, drażni, wkurza, pobudza, ale i na swój sposób zachwyca. (Dziennik Teatralny)

Wreszcie ktoś Tramwaj zrobił na bekowo, bo to śmieszny tekst jest, ludzie! (Przekrój)

Nowy Orlean, kolebka jazzu i królestwo Duke’a Ellingtona. Miasto spleenu, drapieżnych namiętności i francuskich pączków. Po sąsiedzku, przy Elysian Fields Street, mieszkają dwa małżeństwa – Stanley i Stella oraz Eunice i Steve. I oto do Stelli przyjeżdża siostra, której obecność staje się katalizatorem dla zmysłów w dotychczas hermetycznie zamkniętym małżeńsko-sąsiedzkim układzie.

„Tramwaj zwany pożądaniem” Tennessee Williamsa od 1947 roku, kiedy miał premierę na Broadwayu, nie schodzi z teatralnych scen. Jego filmowa ekranizacja otrzymała cztery Oscary i nie ma chyba kraju, w którym „Tramwaj…” nie byłby pokazywany. Nasze ludzkie żądze – cielesności, miłości, władzy – okazują się być dojmująco aktualne, niezależnie od czasu i kontynentu. Choć na co dzień sobie tego nie uświadamiamy, rządzi nami pożądanie. Wystarczy impuls i sprawia, że w jednej sekundzie potrafimy zerwać wyhodowane przez lata maski. I wejść w trans.

Wyzwalającym namiętność bodźcem jest kobieta. Niezwykle zmysłowa, ba, frywolna Blanche, świadoma swej atrakcyjności i odmienności. Bardzo bezpośrednia, czasem histeryczna. Nikt nie wie, czy to, co mówi, jest prawdą, czy fikcją – te kategorie dla niej nie istnieją. Liczy się tylko pożądanie.
Kontrapunktem jest dla niej oczywiście samiec alfa. To on, Stanley, był do tej pory królem świata. A ponieważ władca może być tylko jeden, zatarg i próba sił są nieuniknione.

Spektakl „TRAMWAJ ZWANY POŻĄDANIEM” wystawiono w ramach umowy z The University of the South, Sewanee, Tennessee.

Prawa autorskie tłumacza Jacka Poniedziałka reprezentuje agencja ADIT

CZAS 1 godzina, 20 minut
WIEK WIDZÓW 18+
PREMIERA 24 marca 2018 r.

Twórcy

TEKST Tennessee Williams
PRZEKŁAD Jacek Poniedziałek
REŻYSERIA Jacek Jabrzyk
SCENOGRAFIA I KOSTIUMY Bartholomäus Martin Kleppek
MUZYKA Jakub Orłowski

Wiecej o spektaklu

"Tramwaj zwany pożądaniem"

Tramwaj zwany pożądaniem zachwyca w Gliwicach, Marta Odziomek
Gazeta Wyborcza
Na pustej scenie siedzi para aktorów. Kobieta i mężczyzna ubrani są na biało, rozmawiają. Mężczyzna trzyma bukiet róż.

„Tramwaj zwany pożądaniem” zagościł w gliwickim Teatrze Miejskim. Pożądania tu za grosz, ale spektakl godny jest uwagi. Po pierwsze – świetnie brzmi drapieżny tekst. Po drugie – reżyser Jacek Jabrzyk ciekawie eksperymentuje w swojej realizacji. Po trzecie – Mirosława Żak jako Blanche jest hipnotyzująca.
Nie ma żadnego mieszkania. Jest tylko czerń pustego proscenium, nad nim wisi lustro, w którym raz po raz coś krzywo się odbije, a w tle – sprzęty zespołu muzycznego, które od czasu do czasu zostaną wykorzystane przez aktorów. I Blanche, gwiazda tego wieczoru. Stella, Stanley, Mitch i inni – to wszystko postaci drugoplanowe, choć niezbędne Blanche do odegrania jej – kto wie – może ostatniej roli uwodzicielki. Albo nie. Raczej kobiety, której coś się w głowie pomieszało, choć ona przecież o tym nie wie.

Finał w Nowym Orleanie
Znamy, mniej lub bardziej, czarno-białą wersję filmową z boskim, bo młodym, Marlonem Brando. Ktoś może i przeczytał kiedyś tę sztukę, ewentualnie obejrzał spektakl, choć tytuł ten nieczęsto gości w repertuarach. Gliwicki „Tramwaj zwany pożądaniem” to nie jest spektakl o namiętnościach, ale o kobietach. Ich szukaniu miejsca w świecie. Marzeniach. Może i niektórych spełnionych, ale nie tak, jak to sobie w wyobraźni wymarzyły. Spójrzmy tylko. Stella, siostra Blanche. Wyszła za Stanleya Kowalskiego – brutala, z którym będzie miała dziecko. Kocha go, ale ten ją bije, wyzywa i upadla. Jaka przyszłość czeka ją i dziecko? Chyba nietrudno się domyślić. Eunice – jej sąsiadka. Prosta dziewczyna, ale wciąż młoda i atrakcyjna. Tkwi przy swoim pijaczku robotniku, mieszkając w jakieś ruderze. I Blanche, czyli kobieta po przejściach. Alkoholiczka. Była żona ukrytego homoseksualisty, którego wtedy (ponad pół wieku temu) nazywano „zboczeńcem”. Flirtująca z niedorosłym uczniem nauczycielka angielskiego. I nie tylko z nim. Bez perspektyw na przyszłość. Bezskutecznie szukająca męża. Kiedy nie uda jej się go złapać, postanawia odejść. Na finał wizyty w Nowym Orleanie czeka ją niemiła niespodzianka ze strony szwagra (gwałt?). Chyba rychło skończy w wariatkowie.

Nie potrafią się odnaleźć
Z całej tej trójki najbardziej ekspansywna jest Blanche. W tej roli gościnna Mirosława Żak – ekscytująca, bo raz oziębła i niedostępna, innym zaś razem – szalona, seksowna. Piękna, ale nietypowo, o urodzie pociągającej, ale nieoczywistej. Dojrzała i dziewczęca równocześnie. Wulkan energii, ale chyba na wyczerpaniu. Z głową w chmurach, bez szans zejścia na ziemię. Bez perspektyw na założenie białej sukni. Wykrzywiająca sobie rzeczywistość jak to lustro nad jej głową. U progu szaleństwa, które ją pogrąży. Taka jest Blanche w wykonaniu Żak i to jest rola, którą ogląda się z przyjemnością. Jako że jest to spektakl głównie o kobietach, to mężczyźni są w odwrocie, zatem Kowalski w wykonaniu Mateusza Nędzy nie zachwyca. Ale też zbytnio mnie nie razi. Widać, że nastąpił kryzys męskości – w świecie, a więc i na scenie. Mężczyźni, posiadający jeden schemat działania (praca, kobiety, rozrywka), nie potrafią odnaleźć się w dzisiejszych realiach. Mogą albo zrejterować sprzed ołtarza i wieść życie singla, albo pomiatać swoimi wybrankami.

Biało-czarny świat
Gliwickie przedstawienie tchnie energią młodych aktorów. Słychać w nim słowa, ale i muzykę, piosenki, a na końcu same dźwięki. Jest też rozchwiane, nie do końca miejscami czytelne. Bywa, że przestrzeń sceny i widowni, którą także próbują zawłaszczyć, zawłaszcza momentami ich. Lepiej by im się grało na mniejszej sali, bez wątpienia. Ale i tak jest zaskakująco. Blanche flirtuje z panem z widowni. Ten kupuje jej kwiatek. Przytulona do rampy, jedną nogą na widowni, wyznaje nam wstydliwą przeszłość. Na koniec żegna się z nami za naszymi plecami. Jest wszędzie, jej żywotność, która niepostrzeżenie zmienia się w obłęd, fruwa nad naszymi głowami. Katastrofa wisi w powietrzu. Dekonstrukcja dokonuje się w jej głowie, postaci aktorki oraz na samej scenie i w warstwie dźwiękowej. Biało-czarny świat nie pozwala na przebywanie w nim kolorowym ptakom, a taka niewątpliwie jest Blanche.

Życie nie jest łatwą grą
Jabrzyk skorzystał z nowszego, bardziej wulgarnego tłumaczenia Jacka Poniedziałka, które ukazało się w 2012 roku. Słucha się tych dialogów jakby pisane były wczoraj, a nie ponad pół wieku temu. Język bohaterów jest soczysty, pełen emocji, nie brakuje przekleństw, ciekawych porównań. Chciałoby się powiedzieć – samo życie, ale reżyser nie posługuje się realizmem tylko zderza słowo ze sztucznym światem sceny. Dramat przeplata się z rewią. Nie ma scenografii, burzy się czwartą ścianę poprzez interakcje z widownią, przesuwa granice sceny, multiplikuje bohaterów, razi oczy widzów ostrym światłem reflektora. Tu się toczy gra. Gra teatralna i gra w życie. Żeby pokazać, że życie jest niełatwą grą. I że się je przegrywa. Wiele razy, na wiele sposobów. Niestety.

Źródło:

https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35018,23247383,tramwaj-zwany-pozadaniem-zachwyca-w-gliwicach.html

Pobierz recenzję .pdf

"Tramwaj zwany pożądaniem"

Po drugiej stronie… namiętności, „Tramwaj zwany pożądaniem”, Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny
Na pustej scenie siedzi para aktorów. Kobieta i mężczyzna ubrani są na biało, rozmawiają. Mężczyzna trzyma bukiet róż.

„Tramwaj zwany pożądaniem” autorstwa Tennessee Williamsa z 1947 roku to jeden z najsłynniejszych dramatów wszech-czasów, który doczekał się licznych adaptacji: inscenizacji i ekranizacji. Tym razem próbę przeniesienia dramatu na deski sceniczne podjęli artyści Teatru Miejskiego w Gliwicach, a premiera miała miejsce 24 marca.

Zadanie to nie należy do łatwych. Wystarczy wspomnieć, że w premierowym, broadwayowskim spektaklu Elii Kazana z 1947 roku w rolę Stanley’a wcielił się kultowy Marlon Brando. Rolę tę powierzono mu również w filmowej adaptacji dramatu, a jako Blanche DuBois partnerowała mu wówczas określana mianem najpiękniejszej kobiety na świecie i kojarzona głównie z rolą Scarlett O’Hary – zjawiskowa Vivien Leigh. To mocny duet, trudny do przebicia. Jednakże gliwickim aktorom udało się wykreować zupełnie innych bohaterów. Równie prawdziwych, drapieżnych, drażniących. Zapadających w pamięci.

Reżyser Jacek Jabrzyk oparł swój spektakl na najnowszym, uwspółcześnionym przekładzie autorstwa Jacka Poniedziałka. Akcja dramatu rozgrywa się w Nowym Orleanie, kolebce jazzu. W powietrzu „czuć” atmosferę spleenu, dojmującego przygnębienia. Główną bohaterką jest Blanche DuBois (w tej roli gościnnie Mirosława Żak), piekielnie kobieca, drapieżna i lekko podstarzała, pałająca atawistycznym pożądaniem nauczycielka. Walczy sama przeciwko całemu światu i ze sobą…. Blanche to świadoma swej atrakcyjności nimfomanka, która lgnie do mężczyzn niczym ćma do światła i zatracając się w korowodzie kłamstw zmierza do nieuchronnego końca. Przez romans z uczniem zostaje zwolniona z posady nauczycielki. Z powodu długów traci też rodową rezydencję i dach nad głową. Seria niefortunnych zdarzeń. Ma tylko jedno wyjście, dlatego też postanawia odwiedzić siostrę Stellę (Dominika Majewska) i jej męża Stanleya Kowalskiego (Mateusz Nędza), mieszkających przy Elysian Fields Street. Dociera tam tramwajem zwanym Pożądaniem, kursującym do 1948 roku nowoorleańską Desire Street. Szybko okazuje się, że życie Stelli nie jest tak barwne, jak opisywała to w listach, a jej mężowi daleko do dżentelmena. Od tej pory wspomniana trójka dzieli kilkanaście metrów kwadratowych. Na linii Stanley – Banche rysuje się wyraźny konflikt. Ona – zamknięta w świecie kłamstw arystokratka, on – gburowaty, źle wychowany „Polaczek”. Ich światy różnią się diametralnie, a każde spotkanie katalizuje kłótnie. Jam sessions, alkohol, nieustanne sprzeczki – ot, ich codzienność. Blanche powtarza, że „nie chce realizmu, chce magii”. Są to słowa prorocze, bo w finale sama ulega magii swojego umysłu. Otwarte zakończenie do dopowiedzenia. Gwałt: wyimaginowany czy rzeczywisty? A rejs? Blanche wypłynęła na suchego przestwór oceanu… swojej wyobraźni.

I nie kto inny, jak Blanche jest najbardziej wyrazistą postacią w spektaklu. Można powiedzieć, że to spektakl jednego aktora. Wcielającą się w tę rolę Mirosława Żak „kradnie” show pozostałym aktorom. Podczas pierwszego pokazu była przeziębiona, najwyraźniej zachrypnięta. Jednakże aktorka przekuła tę drobną niedyspozycję w sukces. Chrypka uwiarygodniła postać i spotęgowała wrażenie przepitego głosu podłamanej Blanche. Nie ustępuje jej agresywny, dręcząco-męczący Stanley (Mateusz Nędza), ale jest i poczciwy, prostolinijny Mitch (Łukasz Kucharzewski). Na brawa zasługuje także odtwórczyni roli Eunice Hubbel – Izabela Baran, „złotogłosa”, obdarzona aksamitnym, syrenim głosem. Aż żal, że jej rola była tak niewielka.

Jest i klimatyczna muzyka Jakuba Orłowskiego, która towarzyszy bohaterom przez cały spektakl, stając się jednym z jego bohaterów. Wyróżnikiem gliwickiej wersji spektaklu jest minimalistyczna scenografia, której autorem jest Bartholomäus Martin Kleppek. Cały koncept bazuje na wykorzystaniu olbrzymiego lustra oddzielającego świat artystycznej bohemy, komuny Nowego Orleanu od wyimaginowanego świata Blanche DuBois. Uwypuklono w ten sposób nieprzystawalność światów. Tafla unosząca się nad sceną, sprawia wrażenie, że stanowi zarówno sufit, jak i ściany – krzywe zwierciadło „wesołego” miasteczka. Niczym w „Alicji po drugiej stronie lustra” L. Carroll, obok świata realnego istnieje równoległy, w którym wszystko dzieje się na opak. Lustro można traktować także jako alter ego, które ukazuje prawdę o nas, o Blanch i spółce. A gwałt? Zdarzył się naprawdę, czy też to może kolejny wytwór wyobraźni Blanche, która po wszystkim wypływa w długi, niekończący się rejs… wprost do szpitala psychiatrycznego.

Reżyser Jacek Jabrzyk rozmyślnie zburzył czwartą ścianę, symboliczną granicę między widzami a aktorami, rozszerzając przestrzeń gry o widownię oraz dodając monologi do publiczności. Wprowadził przez to odrobinę chaosu i nieuporządkowania oraz element zaskoczenia, dezorientacji widza, zmierzając do jego aktywizacji. Niestety, nie zawsze był to zabieg udany. Kiedy aktorzy opuścili scenę i wkroczyli pomiędzy widzów, świat przedstawiony zaczął przenikać się z światem rzeczywistym.

Gliwicka interpretacja „Tramwaju zwanego pożądaniem” jest oryginalna, dynamiczna, nastawiona na interakcyjność i okraszona żartem – prostym i celnie trafiającym w gusta i guściki. Spektakl gra na emocjach, drażni, wkurza, pobudza, ale i na swój sposób zachwyca. Jednak w powidoku, mentalnym zarysie obrazu zatrzymanego w klatce umysłu, pozostaje pewien zgrzyt i wrażenie chaosu. Zamierzone działanie?

Źródło:

http://www.dziennikteatralny.pl/artykuly/po-drugiej-stronie-namietnosci.html

Pobierz recenzję .pdf

"Tramwaj zwany pożądaniem"

NEW QUEEN IN TOWN, Maciej Stroiński
Przekrój
Na pustej scenie siedzi para aktorów. Kobieta i mężczyzna ubrani są na biało, rozmawiają. Mężczyzna trzyma bukiet róż.

Motto: All hail – the new king in town! (Prince, Partyman)

Mirosława Żak – ta z Wałka, Wałbrzycha, ze spektakli Strzępki, królicze uszy, pamiętamy! Ale zaraz: z jakiego Wałbrzycha?

W O dobru sama się deklarowała tymi kultowymi słowy: „ja naprawdę chciałam coś zrobić tutaj / naprawdę chciałam / co tutaj można robić w tym mieście / JA JESTEM Z KRAKOWA”. To było powiedziane niby na niby, że szcza na prowincję, ale Wałbrzych ostatnio rzuciła naprawdę. Tak więc: Gliwice, królowa jest tylko jedna.

Ostatnio w ogóle jest taka tendencja, że do roli głównej robi się outsourcing, a etatowi grają żywą scenografię. Por. Czarnika i Peszka w Poznaniu, Korzeniak w Kato, Majnicza w Słowaku. Ja nie narzekam, mnie odpowiada, tylko co z zespołem, z artystami miejscowymi – czy się nie gniewają? W Gliwicach akurat nie ma o co się obrażać, bo Mirosława robi im wieczór, robi im przysługę, dzięki niej jest wystrzałowo. Zresztą żadna niespodzianka, że w Tramwaju zwanym pożądaniem na pierwszym planie mamy Blanche DuBois.

Blanche w tym wystawieniu przybywa do jakiejś odmiany squatu, co jasno tłumaczy, czemu wszyscy zblatowani i czemu takie warunki. „To są Pola Elizejskie???” Stella i Stanley współtworzą zespół muzyczny. No a Blanche, wiadomo, rozbija zabawę, dużo sobie wyobraża, chce żyć na bogato, nawet jeśli nie ma za co. Jest znanym nam typem posttraumatycznej, mechacącej się wariatki, która nie wiadomo, w którą stronę padnie. Ma energię wczesnej Madonny, tej ejtisowej, z filmu Kim jest ta dziewczyna? Trochę ją rozrywa, a trochę sama kogoś by dorwała i rozerwała.

Przedstawienie aktorsko-tekstowe, z prostą scenografią (właściwie: pochyłą). Wreszcie ktoś Tramwaj zrobił na bekowo, bo to śmieszny tekst jest, ludzie! Czasem wystarczy tylko trochę go dosolić. Scena w toalecie: „Blanche: Ma pan fajeczki? Mitch: No pewnie. Blanche: Jakie? Mitch: Laczki. Blanche: Ładna papierośnica. Mitch: Niech pani przeczyta dedykację. Blanche: «Palenie tytoniu powoduje raka i choroby serca»”. Aktorzy ze sceny powiedzą to lepiej niż Wy sami sobie w głowie.

Nie należy zapominać, że Tramwaj zwany pożądaniem jest klasykiem literatury homoseksualnej. Widzieliście Wszystko o mojej matce? No, to rozumiecie. Potrzebna jest diwa do roli upadłej diwy (u Almodóvara: Marisa Paredes), i to zadanie życiowo-aktorskie Mirosława Żak wypełnia na stówę. Potrzebna jest taka lejdi, którą pokochają geje, wyraziście delikatna (to jak z sosem słodko-kwaśnym, niby też się nic nie zgadza). Tylko fajny Stanley by się jeszcze przydał. Luj, robol, byczek, Polaczek – w ten deseń. Ten temat w Gleiwitz trochę im się pokiełbasił. Jest błąd obsadowy: Mitcha wsadzili w rolę Stanleya, i na odwrót. Mateusz Nędza jest trochę za chudy, by grać Kowalskiego, sorry! Bo w tej zabawie właśnie o to chodzi, że kobieta ma być ultrakobietkowa, a facet ultrafacecki.

Źródło:

https://przekroj.pl/artykuly/recenzje/new-queen-in-town

Pobierz recenzję .pdf

"Tramwaj zwany pożądaniem"

TEN SPEKTAKL MNIE WKURZAŁ. WYSTAWIAM MU WYSOKĄ OCENĘ, Adriana Urgacz-Kuźniak
tubagliwic.pl
Na pustej scenie siedzi para aktorów. Kobieta i mężczyzna ubrani są na biało, rozmawiają. Mężczyzna trzyma bukiet róż.

Zdaję sobie sprawę, że każdy w teatrze szuka czegoś innego, choć wielu – tak jak ja – przychodzi tam po emocje. Im silniejsze, rzecz jasna, tym lepsze. Jestem przekonana, że nie tylko ja je tam znalazłam i nie tylko mnie ta siła, z jaką uderzyły „po nerwach”, przypadła do gustu. Podejrzewam, że wielu widzów z premiery „Tramwaju zwanego pożądaniem”, wyszła ukontentowana. Świadczy o tym chociażby to, że w budynku, po spektaklu zostało nas wiele. Ze stołu szybko znikały tradycyjne w takim dniu lampki szampana. W duchu wnosiliśmy toast za dobrą pracę zespołu, jednocześnie kojąc silne dreszcze, jakie wciąż jeszcze przebiegały po naszym ciele.

Krótko o fabule, zgodnie z opisem twórców spektaklu: Nowy Orlean, kolebka jazzu i królestwo Duke’a Ellingtona. Miasto spleenu, drapieżnych namiętności i francuskich pączków. Po sąsiedzku, przy Elysian Fields Street, mieszkają dwa małżeństwa – Stanley i Stella oraz Eunice i Steve. I oto do Stelli, tramwajem zwanym „Pożądanie” przyjeżdża siostra, której obecność staje się katalizatorem dla zmysłów w dotychczas hermetycznie zamkniętym małżeńsko-sąsiedzkim układzie.

Wyzwalającym namiętność bodźcem jest kobieta. Niezwykle zmysłowa, frywolna Blanche, świadoma swej atrakcyjności i odmienności. Bardzo bezpośrednia, czasem histeryczna. Nikt nie wie, czy to, co mówi, jest prawdą, czy fikcją – te kategorie dla niej nie istnieją. Liczy się tylko pożądanie.

Kontrapunktem jest dla niej oczywiście samiec alfa – Stanley. To on, był do tej pory królem świata. A ponieważ władca może być tylko jeden, zatarg i próba sił są nieuniknione.

Dreszcze wzbudzała sama historia – wielu widzom znana zapewne z amerykańskiego klasyka z 1951 roku, pod tym samym tytułem, w którym główne role zagrali Marlon Brando i „słynna Scarlet”, czyli Vivien Leigh. Tu, na gliwickiej scenie opowieść ta została uwspółcześniona, choć nie bardzo daleka od pierwowzoru. Jej przekładem zajął się Jacek Poniedziałek. To historia sióstr, których losy, choć biegnące tak odległymi ścieżkami, zamykają się w podobnej klatce pożądania, w której miłość jest tylko upragnionym kluczem do zamka, zagubionym przez roztargnionego strażnika, jakim jest życie. To rzecz o pierwotnych, czasem atawistycznych zachowaniach, o seksualności i męskiej potrzebie dominacji. To być może opowieść o wielu kobietach, chowających swoje prawdziwe dramaty za ugładzonymi zdjęciami publikowanymi w mediach społecznościowych…

Wielki ukłon składam reżyserowi Jackowi Jabrzykowi, za środki, jakimi posłużył się, by wywołać w widzach emocje i empatię. Lustro rozwieszone nad akcją, pełne krzywizn, stało się czymś w rodzaju drugiej sceny (autorem scenografii i doskonałej gry światłami jest Bartholomäus Martin Kleppek). Żywa muzyka (za tę odpowiadał Jakub Orłowski), powstająca na drugim planie, nadawała spektaklowi melodyki i rytmu. Największe dreszcze wzbudzała jednak częsta kakofonia dźwięków, nieprzyjemna dla ucha, drażniąca i odbierająca komfort oglądania. W doskonały sposób współgrała ona z emocjami sióstr, pozwalając widzom na bardzo głębokie ich współodczuwanie. A to jest właśnie to, czego w teatrze szukam – emocjonalnego przeżycia, wstrząsu i prawdziwego poruszenia.

Niezaprzeczalnym atutem spektaklu była również jego dynamika, uzyskana między innymi poprzez granie zarówno na scenie, jak i w różnych miejscach widowni. To wymagało od odbiorcy skupienia i czujności, a przenikanie się światów widza i bohaterów historii dodatkowo włączała odbiorcę w życie Blanche, Stelli, Stanleya i Mitcha. Aktorzy odgrywający te role również stanęli na wysokości zadania. Największy podziw wzbudzała jednak przede wszystkim Mirosława Żak, która wcieliła się w wymagającą i niełatwą rolę neurotycznej Blanche. Jej kreacja na długo pozostanie w mojej pamięci.

W pozostałych rolach mieliśmy okazję zobaczyć: Izabelę Baran (Eunice Hubbell), Mateusza Korsaka (Steve Hubbell), Łukasza Kucharzewskiego (Harold „Mitch” Mitchel), Dominikę Majewską (Stella Kowalski), Mateusza Nędzę (Stanley Kowalski) i Karola Nowakowskiego oraz Olivera Ntuka (chłopców).

Czekam na więcej emocji. Nie muszą być miłe, ale koniecznie silne. To jest dla mnie magią teatru i to stanowi o jego wyższości nad innymi formami przekazu. To jego piękna dusza.

Źródło:

https://tubagliwic.pl/aktualnosci/czytaj/4449-ten-spektakl-mnie-wkurzal–wystawiam-mu-wysoka-ocene-(recenzja)

Pobierz recenzję .pdf

Organizatorzy / Partnerzy / Patroni

Teatr Miejski w Gliwicach