Wieczór kawalerski

Jest burzliwy poranek po wieczorze kawalerskim. Przyszły pan młody budzi się w apartamencie dla nowożeńców u boku pięknej, nieznanej kobiety. Za chwilę ma przybyć panna młoda… Jak uratować sytuację!?

Pełna nieoczekiwanych zbiegów okoliczności, rozgrywająca się w zawrotnym tempie błyskotliwa komedia pomyłek. Iskrząca dowcipem i ciętymi dialogami współczesna farsa. Doskonała zabawa nawiązująca do klimatu znanego z filmu „Cztery wesela i pogrzeb”. Tyle że bez pogrzebu! Tematem przewodnim — miłość!

  • Symbol
SCENA Duża
CZAS 2 godziny 10 minut, w tym 1 przerwa
WIEK WIDZÓW 16+
PREMIERA 8 marca 2019 r.

Twórcy

TYTUŁ ORYGINAŁU Perfect Wedding
TEKST Robin Hawdon
PRZEKŁAD Elżbieta Woźniak
REŻYSERIA Giovanny Castellanos
SCENOGRAFIA Wojciech Stefaniak
KOSTIUMY Wanda Kowalska
MUZYKA Marcin Rumiński
RUCH SCENICZNY Marlena Bełdzikowska , Witold Jurewicz

Video

Wiecej o spektaklu

"Wieczór kawalerski"

Kac Gliwice, Tomasz Kisiel
Studenckie Studio Radiowe EGIDA
Elegancka kobieta siedzi tyłem. Jej twarz odbija się w lustrze. Kobieta poprawia sobie fryzurę.

Kac. Uczucie, z którym niemal każdy dorosły człowiek spotkał się już kilkukrotnie. Głowa ciężka niczym kamień, irytująco głośny dźwięk rosnącej trawy, rozrywający wnętrzności ból przy każdym kroku i rozpaczliwe poszukiwanie czegokolwiek nadającego się do picia (najlepiej, gdy jest to woda, ale na dobrą sprawę cokolwiek bez alkoholu się nada). Kac będąc jednym z najstarszych uczuć towarzyszącym ludzkości stał się też bohaterem wielu dzieł kultury. I tak mamy Kac Vegas, kultową już trylogię (a przynajmniej o pierwszej części można mówić jak o kultowej), gdzie wieczór kawalerski kończy się kradzieżą tygrysa Mike’a Tysona lub polskiego potworka Kac Wawa, gdzie szczytem humoru było oddanie moczu pod palmę na rondzie De Gaulle’a przez postać, w którą wcielał się Borys Szyc. Wieczór Kawalerski, na którego premierze miałem okazję być 8 marca zręcznie lawiruje między prostym a wysublimowanym humorem tworząc naprawdę zabawną mieszankę.

Na premierę docieram wraz z moją osobą towarzyszącą o 18:20, 40 minut przed rozpoczęciem spektaklu. Teatr jest odpowiednio przygotowany. Świeczki zapachowe i kadzidełka wprowadzają w klimat. Oddaję płaszcze do szatni, korzystając z wolnego czasu kieruję się do teatralnego bufetu i kupuję dwa kieliszki wina. Jak wieczór kawalerski to wieczór kawalerski. Chwilę po tym, gdy skończyłem pić mój ulubiony napój z winogron (trochę droższy i lepszy niż zazwyczaj) słyszę pierwszy dzwonek, drzwi na salę otwierają się. Siadamy na naszych miejscach, przed zgaszeniem świateł upewniam się, że wyciszyłem telefon-wyciszyłem od razu, od razu po wejściu, ale muszę zawsze upewnić się dwa razy. Spektakl się rozpoczyna.

Dawno nie widziałem tak realnego oddania bycia na kacu jak miało to miejsce w pierwszych scenach Wieczoru Kawalerskiego. Główny bohater-Bill (w tej roli Mariusz Galilejczyk, który jest chyba moim ulubionym aktorem gliwickiego teatru) ma się ożenić. Problem w tym, że jest ledwo żywy po tytułowym wieczorze kawalerskim i nie pamięta co działo się poprzedniej nocy. Normalną sytuację psuje jednak jeden fakt, obok niego budzi się atrakcyjna kobieta. Kim jest, co łączy ją z głównym bohaterem i jak historia się potoczy dowiaduję się w ciągu kolejnych, niecałych dwóch godzin (z przerwą, podczas której został podany szampan i ciasteczka, które były bardzo smaczne). Oprócz głównego bohatera na scenie pojawi się też cała masa komicznie przerysowanych postaci. Jednym z ulubieńców publiczności wydawał się być drużba grany przez Macieja Piasnego, który stwarzał salwy śmiechu przez swoją nieporadność i jednolinijkowce godne bohatera filmów akcji z lat 80-tych. Drużynę głównych bohaterów dopełnia panna młoda, w którą wciela się Karolina Olga Burek. Postacie zagrane są naturalnie, widać, że aktorzy czują się dobrze na swoich miejscach i nie dali się stresowi pomimo premiery. Do części z nich widz czuje sympatię chwilę po poznaniu, a do innych musi się przekonać, ale miłym akcentem jest to, że brak tu postaci skrajnie negatywnych. Każdy ma swoje wady i zalety, a żadne z zachowań nie jest stricte piętnowane.
Kolejnym plusami są scenografia i kostiumy. Pomimo tego, że widz ogląda na dobrą sprawę dwa pomieszczenia umieszczenie dużej ilości rekwizytów sprawia, że jest to wystarczające. Kostiumy to po prostu sprawdzona weselna formuła, tutaj na pierwszy plan wysuwa się przepiękna i (mam nadzieję) celowo przesadzona suknia ślubna panny młodej, która może robić wrażenie.

Jestem fanem brytyjskiego humoru. Co prawda z twórczością Robina Hawdona spotkałem się po raz pierwszy podczas premiery spektaklu nie dziwię się dlaczego jest jednym z bardziej uznanych brytyjskich komediopisarzy. Pomimo tego, że bliżej mi do twórczości prezentowanej w Latającym Cyrku Monty Pythona i ich abstrakcyjnego humoru wiele żartów mnie rozśmieszyło. Spektakl sprawnie lawiruje między różnymi rodzajami żartu (między innymi bezpośrednim, niemal slapstickowym a tym wymagającym znajomości kontestu) przez co sprawia, że praktycznie każdy widz znajdzie przynajmniej kilka bawiących go gagów.

Przed premierą byłem nieco niepewny tym jak teatr znany z poważnych spektakli (fenomenalna Miłość w Leningradzie, dzięki której stałem się fanem zespołu Siergieja Sznurowa) poradzi sobie z komedią. Nie musiałem nawet czekać do końca, już wychodząc na przerwę wiedziałem, że jest bardzo dobrze.
Wieczór Kawalerski w reżyserii Giovanny’ego Castellanosa to świetna komedia, która powinna rozbawić każdego niezależnie od płci. Nigdy nie byłem na wieczorze kawalerskim, ale jeśli pokłosie każdego wygląda tak jak spektakl w gliwickim teatrze definitywnie muszę się niedługo na jakiś wybrać.

Źródło:

https://www.egida.us.edu.pl/kultura/kac-gliwice/r3e?fbclid=IwAR3HCcFIBF38Or8_QzMrvQBLWUCIIayMU5L9ZlrdqQTSvkcNNzAImPc8Brg

Pobierz recenzję .pdf

"Wieczór kawalerski"

O krok przed, Kamil Bujny
teatrdlawszystkich.eu
Elegancka kobieta siedzi tyłem. Jej twarz odbija się w lustrze. Kobieta poprawia sobie fryzurę.

O spektaklu „Wieczór kawalerski” w reż. Giovanny’ego Castellanosa w Teatrze Miejskim w Gliwicach pisze Kamil Bujny.

Widzowie Teatru Miejskiego w Gliwicach podczas premierowego „Wieczoru kawalerskiego” wykazali się dużą przychylnością i dobrym nastawieniem wobec nowego przedstawienia: już po pierwszych minutach słychać było donośne śmiechy, a po występie długie i gromkie owacje. Czy zasłużenie?

Reżyser Giovanny Castellanos, znany między innymi z opolskiej „Moralności pani Dulskiej”, proponuje gliwickiej publiczności wszystko to, czego ta mogła oczekiwać, decydując się na kupno biletu. Trudno jednak traktować ten stan rzeczy jako mankament czy zarzut – przedstawienie umożliwia bowiem widzom obejrzenie przyzwoicie wyreżyserowanej oraz dobrze zagranej farsy, gwarantującej dwugodzinną zabawę. Owszem, należy podkreślić, że omawiana inscenizacja nie zaskakuje świeżością czy niebanalnością, nie zapada również w pamięć i nie absorbuje odbiorcy na dłużej, ale nie sposób odmówić jej wyraźnej witalności, a także przyciągających uwagę i interesująco prowadzonych kreacji aktorskich.

Głównym atutem gliwickiego przedstawienia jest jego energia. Castellanos, podobnie jak w przywołanej wcześniej inscenizacji dzieła Zapolskiej, stawia w „Wieczorze kawalerskim” na dynamiczność. Na scenie dzieje się bardzo dużo. Aktorzy niemal przez cały pokaz pozostają w ruchu: biegają, skaczą, upadają, ganiają się, przewracają wzajemnie i rzucają na łóżko. Nie ma jednak w ich działaniach scenicznych żadnej przesady i nadmiaru – postaci nie okazują się przerysowane czy ukazane z przesadą. Wręcz przeciwnie. Cała ta dynamika, wyraźna gestykulacja i wpisana w brytyjski humor kreacja (m.in. nieporadność w poruszaniu się, wyrażona na przykład spadaniem z łóżka, groteskowym chowaniem się za kanapę) po pierwsze oddaje farsowy charakter przedstawienia, a po drugie „dynamizuje” dość oszczędnie zagospodarowaną przestrzeń. Gdyby nie wspomniany nadmiar w zachowaniu, aktorzy prawdopodobnie zniknęliby na tle nijakiej, wręcz przeźroczystej, hotelowej scenografii.

Pisząc o przerysowaniu czy absurdzie w „Wieczorze kawalerskim”, należy wspomnieć o znaczeniu relacji między bohaterami przedstawienia. Giovanny Castellanos nie proponuje widzom humoru opartego wyłącznie na nieporadności postaci, mniej lub bardziej trafnych scenkach sytuacyjnych czy osobliwych charakterach. To byłoby zbyt proste i oczywiste. Źródłem zabawy i śmieszności są w tym wypadku zagmatwane i wielopłaszczyznowe, aczkolwiek przejrzyście ukazane relacje między aktorami. Różnego rodzaju rekwizyty, obiegowe czy sztampowe elementy komizmu i poboczne wątki (apodyktyczny ojciec siejący zamęt w dniu ślubu córki, dmuchana lalka upchana pod materac, stereotypowa, roszcząca pretensje teściowa) wzmagają jedynie śmieszność gliwickiej farsy, a nie są – co należy podkreślić – fundamentem jej sukcesu. Głównym „nośnikiem” humoru i powodem dobrej zabawy w „Wieczorze kawalerskim” są bowiem relacje między bohaterami premierowego pokazu. Jak wspomniałem wcześniej, choć reżyser sięga po typowo komediowe strategie budowania napięcia, to nie proponuje widzom banalnych i przerysowanych postaci, bawiących publiczność wyłącznie własną kuriozalnością, nieporadnością czy niedorzecznością. Castellanos skupia się na ogólnym potraktowaniu relacji między nimi, na tym, jak ich doświadczenia nakładają się na siebie, tworząc sytuację tragiczną. Istotne okazuje się w związku z tym wrażenie istnienia swoistego fatum – przeznaczenia, które ciąży nad bohaterami dramatu Robina Hawdona. To właśnie ono intryguje publiczność, utrzymuje ją w zainteresowaniu – nawet w nieco słabszych momentach (np. podczas scen, gdy aktorzy relacjonują zdarzenia nieodgrywane w trakcie przedstawienia, a dziejące się przed jego rozpoczęciem – ze względu na charakter długich, statecznych dialogów, odczuwa się wówczas wyraźny spadek napięcia i niepożądane zwolnienie tempa).

Wspomniana świadomość zbliżającego się nieszczęścia, finału, niechybnej konieczności, pełni w gliwickiej realizacji jeszcze jedną zasadniczą funkcję: pozwala widzowi czuć się mądrzejszym od bohaterów dramatu, stać o krok przed nimi. Postaci, pogrążając się w konfabulacjach, nieumiejętnie i naiwnie konstruowanych kłamstwach, stają się zakładnikami własnych opowieści oraz mataczeń. Uniemożliwia im to głębsze i racjonalne spojrzenie na okoliczności, w których się znajdują. Próżno w związku z tym dopatrywać się w ich zachowaniach przemyślanych decyzji czy też logicznego myślenia. Nie zdają sobie bowiem sprawy z tego, że ich sytuacja jest na tyle niedorzeczna i grubymi nićmi szyta, że musi ostatecznie zakończyć się fiaskiem. Jedyną osobą, która ma tę świadomość, jest właśnie widz – patrzący na wszystko nieco z dystansu, jednak z wyraźnym zaangażowaniem, przejęty i głęboko rozbawiony. „Wieczór kawalerski” Teatru Miejskiego w Gliwicach okazuje się zatem świetną propozycją na miły, niezobowiązujący wieczór, wypełniony dobrą zabawą i śmiechem. Zespół aktorski rozsadza w tym przedstawieniu energia (należy pochwalić za witalność przede wszystkim Karolinę Olgę Burek, Dominikę Majewską oraz Macieja Piasnego), co ostatecznie przekłada się na zadowolenie i pozytywny odbiór publiczności. Warto też wspomnieć o roli Krzysztofa Prałata, którego postać – ze względu na fenomenalne, nieco groteskowe naśladownictwo francuskiego eleganta-stoika, właściciela hotelu – rozbawia do łez.

Źródło:

https://teatrdlawszystkich.eu/o-krok-przed/?fbclid=IwAR3ejpPOrho2595PxlCK_Dds6nRk4tU8Amq_t-FPfPEG5FLJTsvbJkAkf2Y

 

Pobierz recenzję .pdf

Organizatorzy / Partnerzy / Patroni

Teatr Miejski w Gliwicach