„Wpuść mnie. Dokądkolwiek pójdziemy, będzie szedł za nami” to spektakl napisany specjalnie na zamówienie Teatru Miejskiego w Gliwicach. Reżyserią spektaklu zajęła się sama twórczyni tego dzieła czyli Agata Biziuk i jest to w sumie bardzo dobre wyjście. Bo w końcu kto jak nie twórca będzie najlepiej wiedzieć jak pokazać to co zostało napisane w scenariuszu sztuki.
Wampir w kulturze występuje od wieków i od zawsze budził w ludziach strach. Z kolei w popkulturze zaistniał się w jednym z pierwszych filmów grozy czyli „Nosferatu – symfonia grozy” w 1922r. Od tamtego czasu przejawia się on w różnych dziełach, w książkach, filmach, komiksach. Zmienia się jego wygląd, jego sposób zachowania ale niezmienna pozostaje jednak jedna rzecz – wampir może wyglądać jak człowiek ale w głębi duszy jest czymś zupełnie innym, przez swoją długowieczność (nieśmiertelność) inaczej patrzy na świat i tym samym budzi wewnętrzny, pierwotny lęk. Ale kim tak naprawdę jest wampir? Materialną istotą „z krwi i kości” czy może raczej konceptem czyli swego rodzaju „łatką” którą można przypiąć każdemu kto tylko będzie nam pasować do definicji. Można powiedzieć, że na to pytanie, a może raczej na tę tezę, że „wampir” jest tylko symbolem, stara się spektakl odpowiedzieć.
Piątka bohaterów, którzy na codzien się zupełnie nie znali, którzy pochodzą z zupełnie różnych środowisk, mają odmienne doświadczenia, zostaje zamknięta w betonowym bunkrze. Trafioają do bunkra uciekając przed apokalipsą i teraz, kolejny już dzień z kolei spędzają we własnym towarzystwie. Jeżeli tyle czasu spędza się ze sobą, 24h na dobę to po prostu ludzie muszą zacząć się poznawać czy tego chcą czy nie. I to niekoniecznie poznawać w tym pozytywnym znaczeniu. W końcu zaczną się jakieś tarcia pomiędzy osobami, wyjdą wszystkie różnice osobowościowe i światopoglądowe. I tutaj widać wyraźnie, że bohaterowie otwierają się w tych dniach ostatecznych, opowiadają nieznajomym (i widzom) o sobie i w zasadzie to tak naprawdę sami siebie poznają na nowo.
Galerię bohaterów tworzy matka-polka, która oddała siebie rodzinie (Aleksandra Maj), samotny górnik ze złamanym sercem (gościnnie Przemysław Chojęta), dziennikarka która po trupach dąży do celu (Ewelina Stepanczenko-Stolorz), zbuntowana nastolatka (Karolina Olga Burek) oraz rozwodnik (Mariusz Galilejczyk). Każdy z nich ma do opowiedzenia swoją historię i można w nich dostrzec, że wszyscy noszą w sobie jakieś swoje demony (warto zaznaczyć, że w kulturze wampir jest uznawany za istotę demoniczną). Nikt nie jest do końca tym za kogo się go uważa, bo przy bliższym poznaniu zauważalne stają się rysy na ich wizerunku i to dość solidne rysy. Co ciekawe to poszczególne sceny przerywane są przez narratora (Błażej Wójcik), który wzorem profesora-eksperta w swojej dziedzinie, przybliża nam, widzom, niektóre definicje, koncepcje dotyczące wampira i wampiryzmu. Warto jeszcze dodać, że historie opowiadane przez bohaterów przeplatają się z niemal musicalowymi utworami, do których przygrywa często lira korbowa (olbrzymie brawa dla Cezarego Jabłońskiego za opanowanie gry na tym instrumencie!), która wytwarza swoim niecodziennym dźwiękiem doskonały klimat.
Spektakl świetnie pokazuje, że nie wszystko jest jednoznaczne, proste i powiedziane w wprost. Pokazuje nam, że ludzie zawsze szukają winnych swojej sytuacji, obwiniania innych za swoje niepowodzenia i porażki. A powód do oskarżeń zawsze łatwo można znaleźć, bo nie jest ważne, że nasze czyny niczym się w zasadzie nie różnią od czynów innych osób – grunt, że MY czujemy się lepsi i dajemy sobie święte prawo do osądzania tych innych. A może właśnie to człowiek jest tym tytułowym wampirem, nosi go w sobie i wypuszcza to swoje alter ego na zewnątrz gdy tylko nadarza się ku temu okazja – gdy trzeba komuś dowalić i stłamsić, gdy trzeba kogoś wygryźć ze stołka, gdy czujemy się zranieni, gdy szukamy zemsty… Powodów będzie tyle ile ludzi i pragnień, które pchają ich do działania.
Trzeba przyznać, że w toku prowadzenia historii nie tylko główni bohaterowie ulegają zmianie. Postać wampira (grana gościnnie przez Mateusza Trzmiela) także się zmienia, ale w przeciwieństwie do bohaterów, zmienia się zewnętrznie. Na samym początku wampir wychodzi z mroku, z cienia i wygląda jak bohater wspomnianego filmu „Nosferatu – symfonia grozy”. Z czasem jego aparycja zmienia się i zaczyna przypominać bladolicego Drakulę. Na samym końcu zmywa z siebie tę bladość dzięki czemu prezentuje się tak jak pokazywany jest obecnie wampir w popkulturze – wygląda jak zwykły człowiek, jak każdy z nas. Jest to po prostu doskonałe ujęcie wampira w popkulturze od jego początków w 1922r. aż do dnia dzisiejszego.
Podsumowując „Wpuść mnie. Dokądkolwiek pójdziemy, będzie szedł za nami.” to nietuzinkowa sztuka, pełna różnorakich nawiązań, wymagająca skupienia i myślę, że w pełni wynagradzająca to skupienie na samym końcu. Do tego spektakl nie wytłuszcza widzowi wszystkiego po całości, nie wali prawdą w oczy, ale pozwala widzowi żeby sam zinterpretował to co widzi na scenie, żeby sam wyciągnął wnioski.
Źródło:
https://www.terazteatr.pl/aktualnosci/czy-jestes-wampirem-recenzja-wpusc-mnie-teatru-miejskiego-w-gliwicach,5170