W dzisiejszym świecie ocenianie ludzi i wydawanie szybkich wyroków jest właściwie na porządku dziennym. Wystarczy kilka przesłanek czy nawet jednozdaniowy strzęp informacji, a wokół rozbrzmiewają arbitralne głosy i jak grzyby po deszczu wyrasta rzesza samozwańczych ekspertów. Spektakl „Dwunastu gniewnych ludzi” w reż. Adama Sajnuka zrealizowany w Teatrze Miejskim w Gliwicach opowiada właśnie o tym: czy na pewno mamy prawo błyskawicznie kogoś ocenić/ skazać, choć nie znamy całego obrazu sytuacji? Jakie będą tego konsekwencje?
Ciekawym zabiegiem jest fakt, że część widowni siedzi na scenie – po prawej stronie są cztery rzędy krzeseł, które mogą imitować ławę przysięgłych. Realnie jednak widzowie tam siedzący tylko się przyglądają, a akcja dzieje się pomiędzy bohaterami. Równolegle do krzeseł na scenie mamy podest, kojarzący się z pokazami mody, który przechodzi w bardzo wysokie schody. Scenografia Katarzyny Adamczyk jest niezwykle funkcjonalna i mimo swojej statyczności aktorzy dzięki sugestiom świetlnym przenosimy się do różnych pomieszczeń: łazienka, jadalnia. Sam podest jest także stołem, przy którym siedzą przysięgli. Wszystko jednak znajduje się w obrębie jednego, dużego, wydzielonego na dyskusję pomieszczenia, w którym rozgrywa się akcja. Jest magicznie, klaustrofobicznie i intensywnie.
Pozornie rzecz wydaje się prosta: dwunastu przysięgłych ma zdecydować o winie lub niewinności chłopca, oskarżonego o zabójstwo swojego ojca. Właściwie wszyscy chcieliby sprawę zakończyć szybko: wydać wyrok i pójść do domu. Przeszkodą jest jednak… brak jednomyślności. Jeden głos przeciwko skazaniu chłopaka sprawia, że wszystko trzeba zaczynać od początku, nadal drążyć i jedna strona musi przekonać tę drugą. Z tego powodu ten spektakl to właściwie walka na (świetnie zagrane!) monologi i ciągłe skupienie. Cała dwunastka jest przez dwie godziny na scenie i nigdy nie wiadomo, z której strony „padnie kolejny cios”, a reszta zostanie na chwilę powalona istotną informacją, ukazaną w nowym świetle.
„Dwunastu gniewnych ludzi” to dramat charakterów: mamy tu nie tylko przekrój wiekowy, ale też różnorodnych reprezentantów społeczeństwa. Od pani z przedszkola przez dresiarza aż po imigranta. Sprawa się komplikuje, ponieważ im dłużej siedzą w zamkniętym pomieszczeniu, tym atmosfera robi się gęstsza. Na jaw wychodzą nie tylko analizowane po raz wtóry fakty, ale też skrywane emocje bohaterów. Podobnie jest u Yasminy Rezy w „Bogu mordu”, który widziałam w kilku realizacja, m.in. w reżyserii Lecha Mackiewicza w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze. Tam też wszyscy liczą na szybkie rozwiązanie błahej sprawy, co rozkręca tornado uczuć i wzajemnych pretensji.
Spektakl w reżyserii Adama Sajnuka napięcie buduje powoli. Na początku każdy z bohaterów jest tam jakby sam. W miarę upływu czasu zaczynają tworzyć się delikatne więzi, komitywy. Czasem ktoś chcą załatwić swoją sprawę, a inny zwyczajnie się wyżyć. Są obiektywni, ponieważ nie mają nic wspólnego z oskarżonym, ta sprawa jest jednak papierkiem lakmusowym indywidualnej kondycji psychicznej każdego z nich. W tym wszystkim najbardziej rozsądny wydaje się mimo wszystko Stary Człowiek (w tej roli fenomenalny Stanisław Brudny), choć postrzeganie bohaterów zmienia się wraz z przebiegiem akcji.
Cała sytuacja tu przedstawiona może nieco kojarzyć się z filmem „(Nie)znajomi” w reż. Tadeusza Śliwy – nagle, pod przymusem, ale w formie (pozornie) niewinnej zabawy na jaw wychodzą fakty, które uczestnicy kolacji chcieliby ukryć. W spektaklu Sajnuka nie ma, oczywiście, zabawy, ale postaci też mają swoje tajemnice: własne interpretacje faktów, które mogłyby zaważyć na wyroku, ale dla własnych korzyści (szybkiego zakończenia sprawy) ich nie przedstawiają.
Ważnym elementem spektaklu jest muzyka Michała Lamży, wykonywana na żywo. Nie tylko komentuje ona przebieg akcji, ale też mocno wpływa na budowanie atmosfery. Mało jest tu momentów śmiechu czy rozluźnienia. Zbiorowa odpowiedzialność za los młodego człowieka nie tylko przytłacza, ale też rozdrażnia i zmusza przysięgłych do ciągłego roztrząsania jednej rzeczy. Są za to przerwy, które odciążają akcję: sceny nieme i symboliczne, np. picia wody czy korzystania z toalety. Pozostała część spektaklu zawiera się w słowie i budowanych za jego pomocą napięciach.
„Dwunastu gniewnych ludzi” to spektakl, który pokazuje nie tylko niejednoznaczność sytuacji, ale też zwraca uwagę na fakt niewiedzy oraz interpretacji tego co wiemy i wagi wpływu na to indywidualnych emocji i przeżyć. Adam Sajnuk prowadzi spektakl w ten sposób, żeby widz męczył się razem z przysięgłymi, ale był też ciekawy rozwiązania sprawy. Miałam przyjemność siedzieć wśród publiczności na scenie, dzięki temu ma się wrażenie bycia w środku akcji, ale jednocześnie monologi wypowiadane na proscenium w stronę głównej widowni trochę uciekają, nie będąc dobrze słyszalne.
Wina oznacza karę, niewinność – nagrodę w postaci wolności. Na szali jest życie wchodzącego w świat młodego mężczyzny: jaki będzie wynik długiej, karkołomnej i emocjonalne dyskusji? Polecam przekonać się na własne oczy!