Spektakl wyreżyserowali wspólnie aktorzy w nim występujący: Alicja Stasiewicz i Lech Mackiewicz, prywatnie para. I myślę, że ta współpraca reżysersko-aktorska wyszła im wybornie. Oboje są bardzo wiarygodni w swoich rolach, czują się na scenie nad wyraz swobodnie, partnerują sobie z czułością i uwagą. Ale jeśli miałabym przyznać komuś palmę pierwszeństwa, to byłaby to Alicja Stasiewicz.
Aktorka wydaje się być wprost do tej roli stworzona – akcentuje swoim byciem na scenie naiwność, urok i wdzięk “niewinnej” dziewczyny, jak i pewną melancholię, która jest nieodłączną częścią osoby pragnącej czerpać ze skarbca wiedzy. Jej Rita od razu zaskarbia sobie sympatię widza, jest bezpretensjonalna, oryginalna, nietuzinkowa, ale i normalna normalnością dziewczyny pozbawionej okazji do nauki, która teraz postanawia owe braki nadrobić. Pięknie posługuje się swoim głębokim, nieco zachrypniętym głosem, który raz dodaje jej niesamowitego uroku, a raz bywa głosem rozpaczy bohaterki. Rita w wykonaniu Alicji Stasiewicz przechodzi także nieuchronną przemianę, którą aktorka ogrywa kostiumem, uczesaniem, sposobem bycia i wysławiania się. Metamorfozę tę widzimy w drugiej części spektaklu i jest ona dla Rity czymś wyzwalającym, a dla nas – przykładem tego, że życie nieustannie się zmienia.
Miejsce na oczarowanie, a nawet zakochanie się
Inaczej jest z jej mentorem, nauczycielem Frankiem, który nie potrafi pogodzić się z tym faktem. Zanim przemiana Rity się dokona, on już wie, że ta dziewczyna za chwilę stanie się inna. Będzie tak jak w “Makbecie”, na podstawie której to lektury Frank tłumaczy Ricie czym jest tragedia jako gatunek literacki – bohater i tak uczyni to, co doprowadzi go do zguby, choćby nie wiadomo co. Tutaj tą zgubą – w oczach Franka – jest dla Rity jej przemiana z oryginalnej osoby z robotniczego środowiska w kobietę, która nasiąka pewnym akademicko-inteligenckim klimatem. I owszem, Rita nim przesiąka, ale jednocześnie jest na tyle bystra, że zrzuca z siebie to nie swoje ubranie, a przynajmniej ma taki zamiar, sądząc po tym, co mówi o swej byłej współlokatorce, pod której wpływem wcześniej się znajdowała.
Lech Mackiewicz jako Frank jest na początku nieco zagadkowy. Nie wiadomo jak potraktuje przyszłą uczennicę. Być może ją wyśmieje, być może zaakceptuje. Na szczęście ma w sobie na tyle ciekawości, że Rita otwiera jego serce. Aktor powoli i sugestywnie odsłania przed nami skomplikowane “ja” Franka, a z drugiej strony z wyczuciem, bez przeszarżowania, pokazuje jego destrukcyjną część osobowości.
Oboje bohaterowie w tej relacji dojrzewają. Ona przestaje być trzpiotką, on będzie zmuszony zmienić swoje życie. Czy jest też tutaj miejsce na oczarowanie, a nawet zakochanie się? Pewnie tak – można sądzić, że to właśnie Frank upatruje tu szansę na nowe otwarcie (co już raz uczynił z inną studentką, kiedy nie powiodło mu się małżeństwo), jednak kwestia ta – czy ich ku sobie ciągnie i co z tego będzie – pozostanie dla widza otwarta.
Opowieść o tym, że warto łamać schematy
Akcja sztuki toczy się w niewielkim, tendencyjnie i raczej bezosobowo urządzonym gabinecie profesora, do którego wparowuje odziana w połyskującą marynarkę Rita i ożywia go swoim blaskiem (emanującym nie tylko z jej ubrania, także z jej osobowości użyczonej Ricie przez aktorkę). Kolejne sceny wartkich dialogów przetykane są delikatnymi projekcjami i nastrojowym jazzem. Wszystko jest spójne i dobrze zaplanowane. Głównym filarem są tu oczywiście kreacje aktorskie i niebywała “chemia” między tą aktorską parą. Pewnie też dzięki niej “Edukację Rity” ogląda się tak przyjemnie.
Powstał mądry, dowcipny, czasem gorzki spektakl o spotkaniu dwojga ludzi z różnych środowisk. A także spektakl o tym, że jeśli damy sobie kredyt zaufania, to możemy się dogadać, a nawet bardzo polubić, mimo dzielących nas różnic. O tym, że warto łamać schematy i wychodzić poza strefę komfortu. O tym, że można dokonać wewnętrznej przemiany pod czułym okiem swojego mentora, choć kosztuje to wiele wysiłku. I o tym, że nasze życie niekoniecznie będzie tak przewidywalne, jak nam się na ten moment wydaje.